Wszystko zaczęło się w połowie sierpnia, kiedy Dawid napisał do mnie czy nie chciałbym supportować go w zawodach dwukrotnego Ironmana (7,6km/360 km/84 km). Supportować, czyli w przypadku takich imprez ultra oznacza to dbanie o zawodnika przez cały okres zawodów, czyli w tym przypadku jakieś 30 godzin. Generalnie wrzesień mam mocno zajęty, ale na wszelki wypadek sprawdziłem, 10-11 września okazał się wolny. Potrzebny był 3 osobowy zespół, dlatego szybki telefon do Bartka i Krzyśka okazał się idealnym rozwiązaniem. W dziesięć minut, potwierdziliśmy Dawidowi, że jedziemy. Chyba nie takiej odpowiedzi oczekiwał 🙂 , ale teraz to już nie miał wyjścia i musiał się zapisać. 16 sierpnia na grupę wjechało potwierdzenie zapisania i nie było już odwrotu.

To on – przyszły double Ironman 🙂

Zaczęliśmy przygotowania do czegoś o czym nie mieliśmy zupełnie pojęcia. Oczywiście oglądaliśmy relacje z ostatnich zawodów 10-krotnego Ironmana, ale to chyba niewiele. Powstała wspólna lista i zaczęliśmy dopisywać do niej wszystko co nam przyszło do głowy i co uznaliśmy za ważne.

Same zawody odbywały się w Bad Redkersburg w Austrii na stosunkowo niewielkim obszarze czyli na basenie (50 m), na krótkiej pętli kolarskiej (8,2 km) i biegowej (1,9 km).

Dawid wypożyczył kampera, którego mieliśmy zaparkować w okolicy trasy biegowej i kolarskiej tak aby zawodnik miał łatwy dostęp do supportu. Wszystko miało być jedną wielką nieprzewidywalną przygodą.

Zabraliśmy wszystko co się dało i w ilościach takich, że moglibyśmy supportować kilku zawodników. Obawialiśmy się, że nawet kamper nie pomieści takich objętości. Był specjalny pawilon w którym mieliśmy mieć swoją bazę przy samej trasie biegowej, było specjalne łóżko na wypadek gdyby Dawid chciał się chwilkę kimnąć, był dodatkowy stolik na którym rozstawiony był cały bufet. Była przede wszystkim wielka odpowiedzialność aby nic nie spieprzyć i aby Dawid miał zapewnione wszystko co mu jest potrzebne do ukończenia zawodów.

Rosół i pomidorówka gotowa na podróż 🙂

Gotowi do drogi 🙂

W drodze 🙂

Na miejsce dojechaliśmy w czwartek wieczorem gdzie od razu zaczęliśmy rozstawiać nasz ekwipunek. Na zawody jechała też Ola (triblond), którą supportowała nasza Ania z koleżankami i widzieliśmy już od początku, że połączymy siły i rozwalimy system na tej imprezie.

Namiot przy trasie biegowej

Już od momentu zaparkowania czuć było wspaniałą atmosferę i że te zawody zdominowali Polacy. Na 38 startujących na podwójnym było 13 Polaków. Startował jeszcze potrójny, ale tam Polacy nie uczestniczyli. Jakoś tak się złożyło, że w kilka kamperów stworzyliśmy Polskie miasteczko –  wjechały boom boxy, flagi, odpowiednia muza i zawody można było uznać za rozpoczęte. Oficjalnie wszystko zaczęło się o 17:00 w piątek (9 września), kiedy rozpoczęła się odprawa techniczna, a po godzinie rywalizacje zaczęli potrójni. Na odprawie zostali zaprezentowani wszyscy zawodnicy i przy okazji można było zrobić patriotyczne fotki.

Polacy w Double Ironman 🙂

A to NAJLEPSZA DRUŻYNA 🙂

Wg nas przygotowaliśmy wszystko co potrafiliśmy przewidzieć,  ale też wszyscy wiedzieliśmy, że takie dystanse są nieprzewidywalne i niespodzianki są częścią tej imprezy. Warto wspomnieć, że wśród Polaków startowała też Maja zwana „sugar women” – tak, tak – dziewczyna ma cukrzyce (typ 1) i wyczynia z uśmiechem takie wariactwa – brawo 😊 .

Start był wyznaczony na 10:00 w sobotę – ustaliliśmy, że Dawida karmimy co 30 minut wołając go przy słupku. Karmienie czyli izotonik + żel oraz sprawdzenie pianki czy  nie obciera. Przed startem zadbaliśmy, aby nie doszło to obtarcia szyi, co niestety było bardzo „popularne” wśród zawodników. Nakleiliśmy na szyje tejpy, które nasmarowaliśmy jakimś turbo wazeliną od Bartka.

Ostatnia fotka przed startem 🙂

Punktualnie ruszyli – prawie 40 wariatów zaczęło swoją przygodę życia. Kilka minut przed startem każdy zawodnik otrzymał informację na jakim torze płynie i otrzymał swój indywidualny czepek. Na torze Dawida było siedem osób i każdy miał inny kolor czepka (Dawid miał złoty – wiadomo). Tylko po to, aby sędzia mógł łatwo liczyć i odkreślać przepłynięte setki.

Support na posterunku 🙂

Stoper włączony, izo i żele na miejscu – support czujny i przygotowany. Po dwóch setkach wyszło tempo 1:25 – wg nas za szybko. Na trzeciej setce poszła szybka informacja i Dawid zwolnił (słuchał się suportu) – trochę czuliśmy się przy tym słupku jak Łukasz na basenie 😊 . Równo po 30 minutach zatrzymywaliśmy naszego zawodnika na jedzenie i tak już do końca – skrupulatnie i dokładnie jadł i pił wszystko co mu dawaliśmy. Teraz okazało się, że fajnym rozwiązaniem byłaby tabliczka, na której byśmy mu pisali, aby się zatrzymał. Bez tej tabliczki musiał za każdym razem kontrolować czy go nie wołamy (trochę to utrudniało pływanie). To tak na przyszłość. Po 2:25:31 nasz bohater wyszedł z wody (zaraz za Olą) i spokojnie zaczęliśmy strefe zmian – szyja sprawdzona, kanapka w ręke, izo do popicia. Wszystko dograne i działa – pogoda piękna, więc jechał na krótko.

Wybieg ze strefy

Ruszył na swój życiowy dystans rowerowy – 360 km. Spakowaliśmy wszystko to co zostało po pływaniu, to co mieliśmy na zapas i ruszyliśmy rowerami do namiotu rowerowego. Z T1 mieliśmy jakieś 1,5 km, a że zabraliśmy ze sobą rowery to szybko byliśmy na miejscu. Dzięki połączonym siłom z Cocobongo Pink team korzystaliśmy z namiotu dziewczyn podczas roweru (był przy samej trasie) a na biegu korzystaliśmy z naszego.

Nasza baza rowerowa w namiocie Bikeway

Strefa supportu

Pętla rowerowa zajmowała Dawidowi około 15 minut, więc za każdym razem kiedy nas mijał odpalaliśmy stoper aby wiedzieć ile mamy czasu na przygotowania do następnego postoju. Strategia była różna u każdego zawodnika – jedni zatrzymywali się w swoich punktach co kilka pętli, inni w locie łapali bidony, a niektórzy (jak Dawid zatrzymywali się bardzo często). Dla Dawida to była swojego rodzaju nagroda i mu to bardzo pomagało w jeździe. Miał też świadomość, że miał „lekki rower” to znaczy miał tylko jedną butelkę z izo, dwa żele i za każdym razem dobierał co chciał. W kwestii żywieniowej było to też super rozwiązanie – pił i jadł często małe porcje. Dodatkowo mógł też często dostosować ubranie do pogody. Dawid ma problem z bólem karku na rowerze i masaże (dziękujemy Cocobongo pink team) okazały się wybawieniem. Częste wizyty w naszym „pitstopie” pozwalała na częsty i dobry kontakt, czyli dobrą komunikację. Dawid przekazywał co by chciał dostać a my na następną wizytę to szykowaliśmy. 

Teraz może trochę o wyżywieniu – nie ma co ukrywać, że bez szefa kuchni Bartusia to ten support by poległ. Co on tam wyprawiał, smażył naleśniki, makarony z pesto – wszystko dla zawodnika no i oczywiście dla samego suportu również. W końcu jak lekarze padną to pacjent nie ma szansy przeżycia 😉 . 

Jak go nie kochać 🙂

Szef kuchni w robocie 🙂

Pętla trwała około, 15 minut, więc mieliśmy niewiele czasu aby coś przygotować – jednak okazało się, że podgrzanie rosołu, ugotowanie makaronu i podanie go na czas jest dla naszego szefa kuchni codziennością 😉. Działaliśmy nawet dosyć sprawnie, Krzysiek dbał o social media, robienie fotek i kręcenia filmów i dzięki niemu nasi kibice w Polsce mogli na bieżąco śledzić zmagania naszego wariata.

Uśmiechnięty i pełen energii 🙂

Wydawało się, że wszystko idzie po naszej myśli, ale niestety bardzo szybko uśmiech zszedł z naszej twarzy. Gdzieś po trzech godzinach roweru zaczął padać deszcz i Dawid co pętle dobierał ciuchy, aby nie zamarznąć – raz założył rękawki innym razem nogawki, do tego zmiana jedzenia na ciepłe. Rosół okazał się petardą – dodawał turbo mocy. Jakoś tam sobie radziliśmy, choć brak suszarki okazał się problemem – na szczęście udało się pożyczyć na kilka minut od dziewczyn. Kiedy sytuacja była opanowana, przed osiemnastą zaczął padać grad – ta katastrofa meteorologiczna trwała na szczęście kilka minut i potem było już lepiej.

Z jedzenia Dawid, poza typowymi żelami i izo jadł naleśniki w wersji na słodko i słono (szef kuchni smażył na miejscu), banany, batony, makaron, pomidorową czy rosół (w wersji z makaronem lub bez). Na wszelki wypadek kupiliśmy pizzę gdyby w nocy miał taką zachciankę 🙂 .   

Część supportu czasami łapała 5 minutowe regeneracyjne drzemki 😉

Tylko 5 minutek 🙂

 

Podobno rower był „łatwy”

Perfekcyjny pitstop

Nadszedł czas, że support musiał wejść w tryb nocny – cały czas musiał ktoś być na stanowisku, więc wprowadziliśmy spanie rotacyjne. Ja zacząłem pierwszą senną zmianę i o 23:00 poszedłem w kime –  nastawiłem budzik na 01:30. Pojawiłem się w namiocie zaraz jak Dawid skończył rower i ruszył na bieganie. Całość roweru zajęła mu 12:58:05, czyli 360 km przejechał ze średnią prędkością prawie 28 km/h. Reszta ekipy poszła na zasłużony sen około czwartej.

Zaczął się najgorszy etap triathlonu – ten co weryfikuje wszystko, nasze przygotowanie czy też  dyspozycje dnia. To na tym etapie dzieją się największe dramaty wśród zawodników i to tego etapu najbardziej się obawialiśmy. Po zawodach okazało się, że niestety w strefie zmian popełniliśmy błąd. Po rowerze w tym  deszczu i syfie, Dawid był cały brudny i mokry i powinniśmy mu przed biegiem dokładnie umyć nogi, aby być pewnym, że pod skarpetę nie dostanie się nawet jedno ziarnko piasku. Najlepiej byłoby wziąć prysznic, ale to nie spa i trzeba cisnąć dalej. Jednak umycie wodą stóp oraz pachwin to czynność obowiązkowa na takich zawodach. Nie zrobiliśmy tego i efekty pojawiły się dosyć szybko. Na bieganiu Dawid bardzo obtarł sobie pachwiny i niestety, żadna wazelina już nie pomogła.  Okazało się jednak, że problemy ze zdrowiem zaczęły się już wcześniej na rowerze, kiedy w okolicach 320 km Dawid zaczął mieć problemy żołądkowe. Jak się okazało potem, nie jedyny na tych zawodach. 

Jak tylko Dawid zaczął etap biegowy przerzuciliśmy wszystkie graty z namiotu rowerowego do namiotu biegowego i mogliśmy spokojnie obsługiwać naszych zawodników. Pętla biegowa zajmowała Dawidowi około 14 minut, więc podobnie jak na rowerze. 

 

Godz 06:34 – po 5 godzinach biegu wyglądał tak 🙂

Niby się uśmiechał, ale już bardzo cierpiał i nadszedł czas na wytoczenie wszystkich dział motywacyjnych – jedne lepsze, inne nietrafione, ale supportowi powoli kończyły się pomysły i łapaliśmy się wszystkich pomysłów co nam przychodziły do głowy 😉 . Pojawienie się dnia ewidentnie dodało energii wszystkim zawodnikom, ale to starczyło jej tylko na kilka pętli.

Wjechał plakat mocy 🙂

Poza pachwinami poważnym problemem były trwające problemy żołądkowe – kilka stoperanów nie pomogło za wiele, więc rozpuszczaliśmy mu dodatkowe elektrolity, które musiał wypić. Tutaj byliśmy nieugięci – dostał polecenie wypicia i nie dyskutowania czy to smaczne – na szczęście nie chciało mu się narzekać, a poza tym piciu okazało się nie takie złe 🙂 . 

Kiedy, z powodu bólu w pachwinach Dawid już praktycznie maszerował zapadła decyzja o zmianie obuwia na bardziej odpowiednie na ten rodzaj biegu. 

Zmiana obuwia

Niestety ta opcja okazała się nie trafiona i na następnym przystanku wróciliśmy do poprzedniego obuwia

Kiedy kończyły się nam pomysły żywieniowe, na jednym z przystanków Dawid zobaczył melony na sąsiednim stole i wykrzyczał „OOOOOO to chce” zupełnie jak jaskiniowiec 😀 , ale w tym stanie to i tak dobrze jak cokolwiek wymamrotał 😀 . Bartuś szybko sięgnął po nożyczki, odciął kawałek i już nas zawodnik oblizywał się smakiem melona. Drugim przypadkowym przysmakiem okazały brzoskwinie w syropie ze stołu dziewczyn. Okazuje się, że przed wyjazdem na takie zawody należy robić zakupy nie tylko pod konkretne preferencje zawodnika, ale trzeba być kreatywnym i przewidywalnym i kupować licząc, że może coś zasmakować. Historie żywieniowe na tych zawodach były różne – jednych ratował rosół, innych zupka chińska i żarcie z Maca a jeszcze inny kolega wciągnął sznycla w panierce 🙂 .

Ilość pętli powoli się zmniejszała, ból pachwin powiększał, ale niestety kibel był cały czas drugim pitstopem, więc się szybko przebrałem i postanowiłem pobiec z Dawidem (zgodne z regulaminem). Wiem, że nie pogadamy, bo cały czas Dawid słuchał muzyki, ale może moje towarzystwo chociaż troszeczkę go bardziej zmotywuje. Po trzech pętlach niestety zostałem przez naszego zawodnika zwolniony z tej funkcji w trybie natychmiastowym 😀 . No nic zawsze było warto spróbować.

Przed zawodami warto pogadać co zawodnik lubi jak jest zmęczony – w przypadku Dawida była to cicha muzyka, brak okrzyków, rozmów. Gdybyśmy widzieli o tym wcześniej to byśmy nie rozkręcali głośnika na maksa za każdym razem jak zatrzymywał się na żarcie 😛 . No nic…

Fotka jeszcze przed moim zwolnieniem 😀

Kiedy zostało 9 pętli zaczął pojawiać się lekki uśmiech i już wiedzieliśmy, że „zrobi to”. Zostały trzy pętle i zaczęliśmy się przygotowywać do ceremonii. Zwyczajem na tych zawodach jest, że ostatnią pętle zawodnik biegnie z flagą narodową (od organizatora) i ze swoim supportem (tym razem nie mógł nas zwolnić 😛 ). Dodatkowo biegło się pod prąd aby z innymi móc to wydarzenia bardziej celebrować,  czy też przybijać piątki z innymi zawodnikami. Kiedy tak z nim biegliśmy to zrozumiałem (choć już wiedziałem wcześniej), że dla tej ostatniej pętli warto było to zrobić. 

Tak to wyglądało – celebracja, radość, brawa i wieczny szacunek – bardzo wzruszające 🙂 .

W końcu nadeszła, ta upragniona meta – zwieńczenie tego ekstremalnego wysiłku, hartu ducha i niesamowitej determinacji. Przekroczyliśmy ją razem jako jeden wielki team – Dawid jesteśmy z Ciebie bardzo bardzo dumni i dziękujemy za to, że mogliśmy być częścią tej przygody.

 

Razem na mecie 🙂

Jesteśmy najlepsi 

Nasz CHAMPION

Czyste złoto

Dla formalności bieg ukończył w 11 godzin 54 minuty i 34 sekundy a całość zajęła mu 27:18:10. Zakładać, że zatrzymywał się u nas na większości pętli to widzieliśmy się znim na zawodach około 100 razy 🙂 .  

 

Myśleliśmy, że po zawodach nasz zawodnik pójdzie spać na całą dobę, a tu jakaś dodatkowa energia weszła i chłopak zwyczajnie odżył 🙂

Regeneracja w pełni

Świętowanie z mistrzami

Następnego dnia odbyła się ceremonia wręczenia certyfikatów i pucharków. Ostatecznie z czasem 27:18:10 Dawid zajął siódme miejsce open – petarda 🙂

DOUBLE ULTRA MAN

Nie mogę napisać, że zawody były zajebiste i polecam każdemu zrobienie sobie podwójnego Ironmana, ale polecę każdemu spróbowania chociaż raz supportowania i uczestniczenia w takich zawodach Ultra jako suport, kibic, wolontariusz. Nie można w żaden sposób porównać tego do popularnych zawodów triathlonowych. Tutaj większość nie walczy z czasem a ze swoim organizmem. Tutaj pokonuje się bariery, które były wcześniej nie do pokonania. Przez cały czas  wisi w powietrzu wspaniała atmosfera, chęć pomocy wszystkim zawodnikom i radość z każdego kilometra pokonanego przez tych Bohaterów.

Gratulacje dla Wszystkich uczestników, dla potężnej ekipy Polaków, dla Oli za super wynik, dla Mai za uśmiech na trasie i dla wszystkich supportów, którzy robili wszystko aby móc wspólnie pokonać tą ostatnią pętle.

Duma nas rozpiera – gratulacje kochani 🙂