2016.08.28
Wakacje dobiegają końca i niestety w ten weekend zerwałem również ostatnia kartkę z mojego TRI kalendarza. W sumie w tym roku wziąłem udział w ośmiu imprezach triathlonowych, które dały mi mnóstwo doświadczenia a przede wszystkim furę radości. Nie ma co chyba co teraz biadolić i się rozczulać, rok się się jeszcze nie skończył a na podsumowania przyjdzie jeszcze pora. Zajmijmy się lepiej tym co się działo w ostatni sierpniowy weekend. Na zawody w Kraśniku zapisany byłem już w zeszłym roku i miała to być impreza gdzie prym miał wieść TRICLUB. Głównie dlatego, że są to rodzinne strony Łukasza i sporo ludzi trenujących w klubie pochodzi z Lublina i okolic. Czas jednak zweryfikował plany i Łukasz z Ewcią i Przemkiem „wygrzewają” się w Australii gdzie 4 września chłopaki pokażą moc w Mistrzostwach Świata Ironman 70.3 (trzymam mocno kciuki). Niektórym trafiła się kontuzja a inni po prostu zmienili plany. W efekcie z Warszawy miałem jechać praktycznie sam (później okazało się, że jednak było kilka osób) i jakoś nie byłem do tego dobrze nastawiony (trochę mi się chyba nie chciało). Takie nastawianie praktycznie pozbyło mnie sławnej już spiny startowej (może to jest jakiś sposób ? ). Zwyczajnie dzień przed startem spakowałem plecak, wrzuciłem rower do samochodu i w niedziele rano razem z Damianem (moim osobistym Synem, kibicem, ratownikiem i pomocą techniczną w jednym ? ) ruszyliśmy do Kraśnika. Na miejscu byliśmy trochę po dziewiątej i od razu sprawnie odebraliśmy pakiet startowy i wstawiliśmy rower do strefy zmian. Impreza odbywała się dokładnie w tym samym miejscu gdzie byłem w lipcu na TRI campie. Sympatyczne i dosyć kameralne zawody (niecałe 100 osób startujących na dystansie olimpijskim) były fajną odmianą po wielkiej imprezie w Gdyni. Start olimpijki zaplanowany był na 11:30 z plaży nad zalewem Kraśnickim. Jakoś tak wyszło, że z odprawy technicznej poszliśmy bezpośrednio na plażę i nie miałem jak już pobiegać. Na szczęście była chwilka aby kawałek się przepłynąć i rozgrzać się przed startem. Po wyjściu z wody poruszałem się chwilkę na brzegu i punktualnie ruszyliśmy na linie startu. Jak zawsze zająłem najlepsze miejsce czyli z samego boku i nieco z tyłu ? . Po wystrzale startera poczekałem kilka sekund aż cały tłum wyruszy i spokojnie rozpocząłem pływanko. W wyniku braku spiny nawet w miarę szybko znalazłem swój rytm i zacząłem wyprzedzać pierwszych zawodników. Była to ostatnia impreza w tym roku i dodatkowo nie mogłem dać ciała wszak to rodzinne strony coacha, więc postanowiłem płynąć szybszym tempem. Czułem, że dobrze mi idzie i kiedy w połowie dystansu robiliśmy nawrotkę (trzeba było wyjść z wody, obiec bojkę na plaży i z powrotem do wody) spojrzałem do tyłu i okazało, że większość jest za mną! Miałem jeszcze 750 metrów aby dogonić resztę więc szybko do wody i ogień. Gnałem chyba z nieziemską prędkością, bo pod koniec trasy nie widziałem już wielu pływaków. Wylazłem z wody, pobiegłem do strefy zmian i po ilości rowerów na wieszakach wiedziałem już, że dobrze popłynąłem. Dobrze? co ja piszę, popłynąłem zajebiście – okazało się czas 29:12 wystarczył aby wyjść 15 z wody (na 94 startujących). Natchniony tym pięknym widokiem w T1, zmotywowany obecnością Damiana (dzięki, że ze mną pojechałeś) wskoczyłem błyskawicznie na mojego konia i ogień do przodu. Na rowerze drafting (jechanie tuż za innym zawodnikiem czyli na tzw. kole) był dozwolony co mnie w tym przypadku nie premiowało. Nie trafiłem grupy, do której mógłbym się dołączyć (większość była za szybka) więc po prostu robiłem swoje i jechałem ile sił w nogach. Nawet w pewnym momencie kilka osób się do mnie podczepiło ? . Średnia wyszła mi prawie 34 km/h co nie było źle, ale szans nie miałem z tymi co jechali draftingiem. Wstydu jednak nie było bo 42 km (powinno być 40 km na tym dystansie) przejechałem w 01:15:34 co dało mi 41 miejsce na rowerze. Szybka zmiana i wyleciałem na trasę biegową. Tutaj dopiero temperatura dała znać o sobie. Bieganie w ponad trzydziesto stopniowym upale nie należy do najprzyjemniejszych. Już po pierwszym kilometrze wiedziałem, że życiówki w bieganiu na pewno nie będzie, ale słońce było takie same dla wszystkich i wszyscy cierpieliśmy tak samo. Wszystko co mogłem zrobić to tempo w okolicy 5 min/km a pęcherze na stopach, które zrobiły mi się po piątym kilometrze nie ułatwiały zadania (chyba spalę te buty). Regularne nawodnienie i żele były oczywiście najważniejsze w tych warunkach. Dystans biegowy (10 km) pokonałem w czasie 00:50:24 co nie jest jakimś wielkim powodem do dumy, ale mimo wszystko był to 36 czas biegu (trzeba gdzieś znaleźć chociaż malutki pozytyw ? ). Na metę wpadłem z czasem 02:37:20 i jak się później okazało nie był chyba to najgorszy wynik. W generalce byłem na 30 miejscu (na 94 startujących) a w swojej kategorii 15. Po wręczeniu medalu skorzystaliśmy z talonu na darmowy makaron, zapakowaliśmy samochód i wyruszyliśmy w drogę powrotną. Ogólnie impreza bardzo udana, a o moim pływaniu w Kraśniku będę długo pamiętał, bo w końcu pierwszy raz zostawiłem tylu zawodników za sobą ? . Teraz pozostały już tylko imprezy biegowe więc czas zacząć przygotowania do maratonu w Berlinie a na jesieni może jeszcze wezmę udział w jakichś zawodach na 10 km (może bieg Niepodległości).