Jakby było mało atrakcji sportowych to w tym samym roku zapisałem się na koniec czerwca na dziwaczny bieg Huntrun. Odbywał się w Bałtowie i trzeba było przebiec 10 km z przeszkodami w stylu, bagna, rzeka, kamienie, ślizgawka i wiele innych ciekawych atrakcji. Piękna okolica, wspaniała atmosfera a większość przeszkód było w lesie więc było naprawdę uroczo. Trzeba jednak przyznać, że to nie to samo co bieg po asfalcie i na mecie byłem „lekko” umęczony. Organizatorzy wynagrodzili wysiłek fundując wszystkim biegaczom wielkiego i pysznego hamburgera 🙂 . Polecam wszystkim, którym się już trochę nudzi zwykłe bieganie. Trzeba pamiętać tylko o kilku drobnych rzeczach takich jak rękawiczki (są niezbędne) oraz owinąć sobie po środku buty mocną taśmą bo na bagnach może się okazać, że resztę drogi pokonywać będziemy na bosaka (było takich kilku).
Jako, że sezon imprez biegowych i triathlonowych w pełni postanowiłem zadebiutować w lipcu w triathlonie na dystansie 1/4 IM. Dla niewtajemniczonych podaje dystanse triathlonowe:
Sprint – 0,75 km pływania / 20 km jazdy rowerem / 5 km biegu
Olimpijski – 1,5 km pływania / 40 km jazdy rowerem / 10 km biegu
1/8 IM (Ironman) – 475 m pływania / 22,5 km jazdy rowerem / 5,25 km biegu
1/4 IM – 0,95 km pływania / 45 km jazdy rowerem / 10,5 km biegu
1/2 IM (Ironman 70.3) – 1,9 km pływania / 90 km jazdy rowerem / 21 km biegu
IM – 3,8 km pływania / 180 km jazdy rowerem / 42 km biegu
Impreza odbywała się w Górznie i był to jeden z serii triathlonów z cyklu „Garmin iron triathlon”. Na ten dystans powinno się już posiadać rower szosowy, ale organizatorzy twierdzili, że można nawet na tzw „Ukrainie” pojechać. Jeżeli tak to znowu pożyczyłem górala od syna i w drogę. Specjalnie na tą okazję wymieniłem opony na bardziej szosowe. 19 lipiec okazał się dosyć upalnym dniem i jak dojechaliśmy (Marcin pojechał ze mną jako mój „coach” 🙂 ) na miejsce termometr w samochodzie pokazał 38 stopni!!! Czekała mnie więc niezła orka. Wystartowaliśmy punktualnie w południe co w przypadku pływania nie miało większego znaczenia a nawet było bardzo przyjemnie. Start był z wody i należało przepłynąć do bojki i skręcić w kierunku mety pływackiej. Całe to pływanie zajęło mi 21 minut, ale po wyjściu z wody czekała na zawodników niespodzianka w postaci kilkuset schodków na górę (okazało się, że Górzno jest lekko górzyste). Udało się jakoś wejść po tych schodach i biegiem do strefy zmian. Tam zdjęcie pianki, buty, kask, rower w rękę i ogień. Trzeba było zrobić dwie pętle gdzie czekały mnie po drodze spore pagórki. Jakoś dałem radę i po godzinie i 40 minutach zameldowałem się w strefie zmian. Tak samo jak w Płocku jechałem i biegłem w tych samych butach więc zmiana przebiegła dość prężnie. Zostało jeszcze 10 km biegu w tym upale (i pagórkach) co nie było największą przyjemnością. Na szczęście było sporo punktów z wodą a dodatkowo mieszkańcy Górzna polewali zawodników wodą ze szlauchów. Było to chyba moje najcięższe 10 km ale w końcu po 3:16:32 sekundach udało się dobiec do upragnionej mety 🙂 .
Przed wrześniowym maratonem w ramach treningu wziąłem jeszcze pod koniec lipca udział w biegu Powstania Warszawskiego. Jak wszystkie biegi z cyklu „Zabiegaj o Pamięć” ten również był wspaniały i mega patriotyczny. Biegliśmy w powstańczych opaskach a przed startem odśpiewaliśmy Mazurka Dąbrowskiego. Na trasie było mnóstwo akcentów powstańczych a trasa prowadziła przez ciekawe historycznie miejsca.
Ostatnim testem był półmaraton praski organizowany 31 sierpnia. Muszę przyznać, że dałem tam ciała po całości. Chciałem pobiec z pacemaker-em i pomysł był dobry tylko wykonanie już nie za bardzo.
Pacemaker – zwany potocznie zającem to osoba, która biegnie na z góry określony czas. Z reguły takie osoby biegną np. z balonikami, na których mają podany czas jaki chcą osiągnąć. Przy okazji motywują i mobilizują biegaczy a nawet czasami opowiadają historie miejsc które mijamy.
Wybrałem sobie zająca, który biegnie na 1:50 i to był mój największy błąd. Za szybko zacząłem i na 11 km straciłem wszystkie siły. Była to jednocześnie super nauczka jak nie należy biegać i jak się powinno rozkładać siły na cały bieg. W efekcie dobiegłem w okolicach 2 godzin, ale styl pozostawiał wiele do życzenia. Wiedziałem już jednak, że muszę inaczej zaplanować wrześniowy bieg i na pewno zacząć dużo wolniej aby móc potem przyśpieszyć.
Muszę przyznać, że wrzesień przepracowałem wzorowo. Biegałem 3 lub 4 razy w tygodniu wydłużając systematycznie dystans. Tydzień przed planowanym startem brałem codziennie glikogen (podstawowe paliwo dla mięśni) i dodatkowo wziąłem kilka sesji masaży aby rozluźnić mięśnie. Zapomniałem dodać, że zacząłem się odżywiać prawidłowo i tak we wrześniu wniosłem na wagę 91 kg. Tak przygotowany, wyposażony w żele energetyczne i naładowany energią 28 września stanąłem na starcie swojego trzeciego maratonu. Dołączyłem do grupy z pacemakerem, który biegł na 4:50 co pozwoliło mi biec idealnie równym tempem. Biegło mi się rewelacyjnie i w połowie dystansu zacząłem przyśpieszać czując, że dam radę wykręcić fajny czas. Mijał kilometr za kilometrem a ja się cały czas dobrze czułem, regularnie przyjmowałem żele i nawadniałem organizm. W końcu na metę dotarłem w czasie 4:36:09 czyli poprawiłem swój czas o 25 minut co chyba nieźle wygląda. Na mecie miałem jeszcze power by pobiec kilka kilometrów więc chyba przygotowanie było prawidłowe choć nie wiem co miało większy wpływ – glikogen, masaże, waga? Pewnie wszystko po trosze, ale najważniejsze, że zadziałało 🙂
Zaraz po maratonie warszawskim postanowiłem, że w przyszłym roku spróbuje swoich sił w Berlinie (odbywa się w tym samym czasie co maraton warszawski). Jest to najpopularniejszy maraton w Europie gdzie startuje ponad 40 tysięcy biegaczy. Problem w tym, że jest więcej chętnych niż miejsc i aby było sprawiedliwie odbywa się specjalne losowanie. Uznałem, że może będę miał farta i zapisałem się na bieg 🙂
Tradycyjnie jak co roku, tydzień po maratonie biegłem w Biegnij Warszawo. Naładowany pozytywną energią i dobrymi wspomnieniami z maratonu również i w tym biegu liczyłem na dobry czas. Miałem wspaniałych kibiców i chyba dzięki nim udało się wykręcić 52:43 – WIELKIE DZIĘKI 🙂 – znowu następna życiówka.
Bieg Niepodległości miał być ostatnim biegiem w roku 2014. Jak zwykle patriotyczna i wyniosła atmosfera górowała nad całą imprezą. Tym razem biegłem w białej koszulce i byłem jednym z tysięcy biegaczy tworzących biały kolor naszej flagi. Na koniec otrzymałem chyba najładniejszy medal jaki kiedykolwiek zawisł na mojej szyi.