W końcu nadszedł maj i ten upragniony już pierwszy w tym sezonie TRI start. W zeszłym roku zaczynałem w Piasecznie, a w tym roku postanowiłem zadebiutować w Olsztynie na dystansie sprinterskim (750m/20 km/5km). Miał jechać od nas cały wagon ludzi, ale jakoś tak wyszło, że część się wystraszyła temperatury wody (o tym za chwile), a część musiała z różnych powodów zmienić plany. W końcu jechaliśmy w pięć osób – Inga, Ewelina, Bartek, Tomek i ja. W tym roku jakoś tak dziwnie nie złapała mnie tydzień wcześniej spina startowa, ale może przyćmiła ją ciągła dyskusja o temperaturze wody i  o tym czy pływanie będzie odwołane czy nie. Było o czym dyskutować bo jeszcze tydzień przed zawodami na pomostach leżał śnieg, a kilka dni przed zawodami woda miała 8 stopni. Na szczęście w sobotę była piękna pogoda, temperatura wody wzrosła, a my około południa wyruszyliśmy na podbój Olsztyna. Pokój mieliśmy zarezerwowany w hotelu Pirat więc tam się wszyscy spotkaliśmy i jak tylko wszyscy dojechali, pojechaliśmy do biura zawodów odebrać pakiety. Słyszałem z opowieści, że Centrum Rekreacyjno Sportowe Ukiel to wypasione miejsce, ale takich luksusów się nie spodziewałem. Cała okolica jakby niedawno przebudowana – piękne chodniczki, latarnie, wokoło restauracje, deptak no i przestronne i czyste toalety wraz z prysznicami (w wewnątrz i zewnątrz). Dodam tylko, że do publicznego użytku. Pierwszy raz miałem okazję, bezpośrednio po zawodach i jeszcze w okolicy startu, wziąć prysznic. Okolice polecam każdemu kto będzie w okolicach Olsztyna. No nic, w biurze zawodów jak zawsze sympatycznie, odebraliśmy skromniutki pakiecik (ale już rzadko spotyka się wypasione pakiety) i pojechaliśmy coś zjeść. Już bym zapomniał, że jeszcze odwiedziliśmy expo i nawet zrobiliśmy drobne zakupu w postaci sznurowadeł (nie muszę chyba wspominać, że niezbędna była oczywiście następna para 😛 ) czy innych fajnych gadżetów. Obiado-kolacja była w restauracji Casablanca i znowu euforia. Rewelacyjne jedzenie, szybko podane przez sympatycznego kelnera. Dania były naprawdę wyśmienite i nie było się do czego przyczepić. Wieczorem w hotelu spotkaliśmy się jeszcze z chłopakami z Lublina, zrobiliśmy piwko i podyskutowaliśmy o nadchodzącej niedzieli. Będzie pływanie czy też nie? Regulamin mówi wyraźnie, że jeżeli woda ma 12 stopni to można pływać maks 750 m (czyli byłby wtedy pełny dystans w sprincie, a w olimpijce skrócony do 750 m) a przy 13 stopniach pływamy pełne odległości. Według nieoficjalnych informacji zanosiło się, że przetestuję specjalny czepek neoprenowy, który zakupiłem specjalnie na tą okazję. Trzeba przyznać, że wieczorem dopadła mnie już moja „ulubiona” spinka startowa. Znowu to samo – czy wszystko zabrałem?, gdzie jest depozyt?, czy nie za późno śniadanie?… 🙂 . W sumie to trochę mi nawet tego brakowało. Rano śniadanko było na ósmą – szybko się uwinęliśmy i przed dziewiątą byliśmy w samochodach. Do strefy startu mieliśmy niedaleko, ale trzeba było znaleźć miejsce na parkingu i do godziny 10:00 wstawić rower. Poza tym podczas startów muszę być jak zawsze wcześniej na miejscu! Przy wstawianiu roweru jak zwykle to samo. Niby jest zawsze to samo do zostawienia w strefie zmian a ja znowu to samo. Myślę, głowie się, patrzę na innych – czy aby wszystko zrobiłem?, czy wszystko jest na miejscu. Jedyną zmianą w stosunku do innych zawodów było założenie specjalnych neoprenowych stópek (nakładek) na buty, aby stopy po wodzie się szybciej rozgrzały. Fajny patent i chciałem go przetestować. Rower zostawiony, fota zrobiona więc pozostało tylko czekać. Start naszego dystansu wyznaczony był na 11:30, a olimpijka ruszała o 12:30. Zapomniałem chyba wspomnieć, kto gdzie startował – Ja z Bartkiem w sprincie a Inia, Ewelina i Tomek w olimpijce. Czas był na plażing i relaks choć spina startowała nie umożliwiała jakoś pełnego odprężenia. Fajnie było pochodzić, poobserwować, spotkać wiele znajomych twarzy z treningów biegowych, basenu czy poprzednich zawodów.

Przyszedł czas na rozgrzewkę, więc jak zwykle przed pływaniem poszedłem trochę pobiegać, a następnie wbiłem się w swoją nowiusią – piękniusią pianeczkę. Poprzednia trochę „urosła” i wyglądałem w niej trochę taki pomarszczony 😉 . Teraz jestem szczęśliwym posiadaczem pianki TYR-a (model C1) – wielkie dzięki Łukasz za pomoc przy doborze, testach i zakupie. Trochę się namęczyłem z pierwszym założeniem, ale w końcu się udało. Pozostał czepek neoprenowy, na to okularki, czepek startowy i można było pójść na rozgrzewkę do wody. Ja pierdziele, jaka może być rozgrzewka w wodzie o temperaturze 12,9 stopnia! To było moje pierwsze doświadczenie z pływaniem w takiej wodzie, więc nie za bardzo wiedziałem czego się spodziewać. Po wejściu do wody miałem wrażenie jak stopy bym wsadził w imadło, ale to nie było jeszcze najgorsze. Zanurzenie twarzy weszło już na poziom najwyższy 🙂 . Gęba mi zesztywniała i nie wyobrażałem sobie przepłynięcia 750 metrów w takich warunkach. Okazało się, że wlanie wody do pianki (należy wlać trochę przed startem aby woda grzała ciało) też było zajebiste – moje cohones zmniejszyły się do wielkości rodzynek (nie sprawdzałem, ale tak czułem 😛  ) a poziom euforii osiągnął level max 😀 . Popływałem kilka minut i wyszedłem z wody, a za kilka minut  nastąpił wystrzał ze startera. Start był z brzegu więc, nauczony po zeszłorocznych startach, ustawiłem się z boku i dodatkowo nieco z tyłu, wbiegłem do wody tak jak chciałem a nie tak jak napierał tłum. Okazało się, że strach miał wielkie oczy. Faktycznie przez pierwsze 300 m było chłodno i mało komfortowo, ale potem czułem się znakomicie i płynąłem swoje. Więcej chyba siedziało w głowie, dlatego bardzo się cieszę, że tu przyjechałem i nabrałem nowego doświadczenia. W efekcie pływanie zrobiłem w 00:12:51 (tempo 1:47 /100m), co nie nie jest złym wynikiem jak na pierwsze zawody i mega słabą temperaturę wody. Biegnąc do strefy zauważyłem Bartka, który zdecydowanie lepiej pływa i mnie już wyprzedził na początku. W T1 dałem popis niezgrabności, głupoty, niedbalstwa i … Wpadłem do strefy i zupełnie nie czaiłem gdzie jestem i gdzie jest mój rower (takie rzeczy należy ustalić i obadać jak się właśnie wstawia rower do strefy). Jak znalazłem swój wieszak to podszedłem od złej strony (jaki wstyd 🙂 ), ale w końcu jakoś udało mi się wybiec z moim rumakiem. Już powoli chciałem na niego wskakiwać, gdy sędzia mnie zatrzymał i kazał zapiąć kask. Ufff – i tak był wyrozumiały bo normalnie kartka się za to należała. Ogólnie masakra z tą strefą zmian, ale może już o niej zapomnijmy. Trasa miała długość 20 km i była w konwencji z draftingiem. Oznaczało to, że nie można jechać na lemondce (prawdę mówiąc to powinienem ściągnąć lemondkę do tych zawodów) i można było jechać w peletonie (trzymać koło). Nie przepadam za takim systemem i wolę kiedy każdy liczy na siebie. Z raz udało mi się załapać do takiego „pociągu”, ale jakoś długo się nie utrzymałem. Generalnie jechałem sam, ale na górnym uchwycie gdyż uznałem, że byłoby to mało uczciwe jechać na zakazanej lemondce. Niektórzy tak jeżdżą, czy też jadą na kole w zawodach gdzie to jest zabronione. Trochę tego nie ogarniam, bo w końcu ścigamy się dla siebie i tylko dla siebie i najważniejsza jest z tego własna satysfakcja, ale to chyba temat na oddzielny artykuł. Trasa ogólnie lekko pofałdowana i nawet sporo zakrętów i nawrotek – musieliśmy zrobić dwie pętle. Na początku przegoniłem Bartka, ale pod koniec dogonił mnie razem z peletonem i na następną strefę praktycznie wbiegliśmy razem. Na metę rowerową wpadłem z czasem 00:34:12 (średnia moc 230 W) co też tragedią nie było. Za to już T2 zrobiłem w błyskawicznym tempie. Szybko zostawiłem rower, buty bez skarpet, czapka i w drogę. Tutaj też czekały mnie dwie pętle (każda po 2,5 km). Biegło mi się dobrze, trasa sympatyczna i 5 km zrobiłem w 00:21:17 co chyba nie jest źle choć miałem wrażenie, że na biegu mogłem dać z siebie więcej. Jak mnie trener opierdzieli to przyjmę na klatę ze zrozumieniem 😉 . Całość wyszła 1:13:53 co jest poprawieniem wyniku z zeszłego roku o 10 minut –  :mrgreen: . Strefa finishera też dobrze wyposażona – były pomarańcze, arbuzy, banan, izo, woda i coś tam jeszcze, ale nie pamiętam. Poczekałem na Bartka, którego trochę wyprzedziłem na bieganiu i jak ochłonęliśmy poszliśmy kibicować „olimpijczykom”. Gardła zdarliśmy jak mijali nas na rowerach i poszliśmy szybko wziąć prysznic i wrócić pokibicować na bieganiu. Prysznice na prawdę wypasione i nie jeden hotel może tylko o takich pomarzyć. I pomyśleć, że to wszystko publiczne – oby żaden bałwan tego nie rozwalił. Na bieganiu darliśmy się ile mieliśmy sił bo kto jak kto, ale my wiemy najlepiej jak miło jest usłyszeć ciepłe słowa od kibiców. Z całego towarzystwa pierwsza na mecie pojawiła się Ewela, która była pierwsza wśród kobiet, deklasując następną zawodniczkę o ponad 7 minut! Wiedzieliśmy, że biega mega szybko, ale żeby już na pierwszej imprezie gold medal zdobyć to szacun i pokłony się należą. Następna była Inia, która jak zwykle ze szczerym uśmiechem wpadła na metę zajmując (to już taka klubowa tradycja)  trzecie miejsce w swojej kategorii wiekowej. Zaraz przybiegł Tomek, który poprawił swoją życiówkę o ponad 20 minut.

Poczekaliśmy na dekorację, porobiliśmy sobie foty (fota z mistrzynią to „must have” z Olsztyna 😉 ), strzeliliśmy Radlerka, olimpijczycy wzięli prysznic i pojechaliśmy do restauracji „Przystań”.  Tam jedzenie też podali obłędne, a deser po prostu rozwalił system. Posiedzieliśmy trochę i około 17 ruszyliśmy do domu zabierając ze sobą w pamięci wspaniałą atmosferę z fantastyczną ekipą i prześlicznym miejscu.

Jeszcze raz gratulację dla Wszystkich za super wyniki

Do zobaczenia w następny weekend w Piasecznie na 1/4 IM.