Od czasu kiedy triathlon zaczął płynąc w moich żyłach majówka to czas na ostateczne szlify przed okresem startowym. Nie inaczej było w tym roku i jak tylko zacząłem tworzyć plany na 2017 rok, pierwszym wpisem (no może poza Barceloną) był wypad do Sielpii z Triclubową rodzinką. Miejsce było już sprawdzone w zeszłym roku. Piękne trasy biegowe, rewelacyjne miejsce na rower i fajny basen w okolicy, więc decyzja o udaniu się ponownie w te piękne okolice była jak najbardziej słuszna. Prognozy nie były za bardzo optymistyczne, ale cóż… taki mamy klimat 🙂 . Zbiórka w OW Łucznik była w piątek (28/04/2017) po południu i w planach był już oczywiście pierwszy trening biegowy. Zakwaterowaliśmy się tym razem w nowym budynku w pokojach dwuosobowych więc warunki były naprawdę dobre. Nie to jednak było najważniejsze bo w końcu przyjechaliśmy tutaj zrobić solidny trening i spędzić wspólnie 5 fajnych dni a nie w pokojach się wylegiwać. Plan na cały obóz był mało skomplikowany – trening, żarcie, trening żarcie… wieczorne piwko i regeneracja 🙂 . W sobotę  bieganie po okolicznych lasach rozpoczęliśmy o 7:30. Trochę musieliśmy pokombinować z trasą gdyż wcześniejsze opady stworzyły małe bajorka na niektórych szlakach biegowych, ale Łukasz dzielnie nawigował (nigdy się tego nie nauczę) i nawet udało się wrócić 20 minut przed śniadaniem. Szybki prysznic i o 9:00 jedzonko, potem chwila przerwy i o 10:30 mieliśmy być już w wodzie. Basen ten sam co w zeszłym roku – kameralna pływalnia (25 m) w Końskich  w zupełności nam wystarczała. Jedyna uwaga to temperatura wody – 29,5 stopnia to trochę sporo, ale za to było przyjemnie do wody wskoczyć 🙂 . O 13:00 obiad i tak jak w zeszłym roku kuchnia karmiła nas dobrze więc po szamaniu należała się przerwa regeneracyjna. Większość spędziła ją podobnie czyli w objęciach Morfeusza 😉 . Na szczęście deszczu nie było i można było o 15:00 wyruszyć na pierwszy rower. Miejsce na rower jest naprawdę fantastyczne. Jak potrzeba są fajne podjazdy, mały ruch samochodów, do dyspozycji trasa Green Velo – uwielbiam tam jeździć. Poza samym treningiem rowerowym tegoroczny obóz to dla mnie też czas testowania kółek aero. Nigdy na takich nie jeździłem więc liczyłem na zdobycie sporego doświadczenia przed zakupem swoich wymarzonych. Tutaj należą się wielkie podziękowania dla Łukasza, który odważył się pożyczyć mi swoje koła i miałem do dyspozycji dysk na tył i koła o profilu 80 mm oraz 50 mm na przód. Mój rower na takich kołach wygląda tak:
Niestety na miejscu okazało się, że szytkę na dysku należało trochę podpompować, ale nie mieliśmy do tego specjalnej pompki (tego nie przewidziałem) więc testowałem tylko przód. Największy wpływ na wiatr mają jednak przednie koła więc tak bardzo się nie zmartwiłem (choć nie powiem, na dysku chciałem pojeździć). Pierwsze na testy poszły koła 80 mm, wiało trochę więc liczyłem, że odczuje różnicę. Wystarczył pierwszy zjazd z niewielkiej górki, lekki podmuch i szybko zrozumiałem, że to nie zabawa. Trzeba było skupić się ostro na trzymaniu kierownicy a po zjeździe musiałem „wytrząchać z gaci” i otrzeć pot z czoła bo wesoło nie było. Był to pierwszy dzień jazdy na takich kołach więc miałem nadzieję, że następny będzie ciut pewniejszy… zobaczymy. Po treningu prysznic i o 19:00 kolacja. Wieczorkiem dyskusje przy piwku i trzeba było iść spać co by sił starczyło na następny dzień. W niedzielę dzień był podobny z tym, że trening rowerowy był już bardziej intensywny. Pojechaliśmy na górkę do Strawczyna i nie po to by ją podziwiać. Trzykrotny wjazd rozpalił moje uda, ale nie to było najgorsze. Po wjechaniu trzeba było z niej zjechać (jak to bywa z górkami 😀 ) a ja z kołem 80 mm. O matko jak się bałem, klocki się paliły, pampers się zapełnił, a trener krzyczy – jedź na dolnym chwycie (dolna cześć kierownicy – tzw. baranek). Weź i jedź jak nigdy na nim nie jeżdżę – nie lubię (bo pewnie nie umiem). Nie dość, że rzuca rowerem to jeszcze na niepewnym dla mnie chwycie mam jechać. To był chyba najbardziej stresujący trening rowerowy, ale i pokazujący ile muszę się jeszcze nauczyć i co najważniejsze pokazał co to jest jazda z wysokim profilem koła. Chyba każdy się trochę boi takich zjazdów z tym, że u każdego granica strachu jest ustawiona inaczej – u mnie jest zdecydowanie nisko. Po treningu rowerowym zrobiliśmy jeszcze rozciąganie i rolowanie a wieczorem dojechała jeszcze Marlena i Inga więc byliśmy w komplecie. W poniedziałek basenu nie było bo planowany był długi trening rowerowy. Śniadanie było o ósmej a obiad przesunęliśmy na 14:00. Tego dnia trochę bardziej wiało, ale na szczęście nie padało. Założyłem do testowania drugie koło (50 mm) i o dziewiątej wyruszyliśmy do Kielc. Szybko okazało się, że mimo mniejszego profilu odczucia w prowadzeniu roweru były podobne. Pewnie dlatego, że wiatr był zdecydowanie większy niż dnia poprzedniego i w efekcie na kilku zjazdach solidnie mi przestawiało rower. Na zjazdach więc byłem ostatni i musiałem gonić grupę. Do Kielc było pod wiatr, ale Łukasz dzielnie brał go na klatę i w końcu udało się dojechać do Maczka na kawkę, muffinka i szarlotkę 🙂 . Powrót był z wiatrem i udało się dojechać do bazy trochę szybciej. 100 km pękło i po zeszłodniowych podjazdach solidnie czułem udka. Aby je rozruszać, trener zarządził dłuższe wybieganie po obiedzie 😛 . Popołudniowe bieganko odbyło się po czerwonym szlaku i wszystko by było dobrze gdyby na 10 km nie okazało się, że wszystko jest zalane i aby przejść dalej musieliśmy zrobić trening „open water”. Władowaliśmy się do połowy łydek do wody i tak taplając szukaliśmy dalszej suchej części szlaku. Było dużo śmiechu, trafnych komentarzy i niestety brak aparatu, aby to udokumentować. Wszystko się dobrze skończyło i nawet zdążyliśmy na bardzo ważne wydarzenie. Mianowicie, o godzinie 18:00 Tatiana miała zainaugurować „open water” (aż mi zimno jak o tym piszę). Nie wiem jak to możliwe, ale dzielna Tatiana weszła do wody (BEZ PIANKI) i tak sobie popływała pół godzinki – kłaniam się w pas 🙂 . Morsowanie to rozumiem, ale pływanie w takiej wodzie to już dla mnie mistrzostwo. Kolacja była o czasie a wieczorem na zmęczone mięśnie musieliśmy się wspomóc złocistym lekarstwem. Następnego dnia moje uda przypomniały mi o dwóch ostatnich treningach rowerowych – zakwasy miałem solidne. Nie znalazło to niestety zrozumienia w oczach trenera 😛 i rano o 7:30 ruszyliśmy na trening biegowy. Aby tego było mało na basenie mieliśmy małe ściganie z Inią, która miała płynąć ciągiem 600 m a my… . A my byliśmy w grupach 3 osobowych i płynęliśmy po kolei 50 m aż do końca dystansu. Na niewiele to się zdało, bo jak my skończyliśmy to Inia już dawno zdążyła wypocząć na mecie. Na pocieszenie poszedłem ze zwyciężczynią do jacuzzi 😉 . Po obiedzie zanim poszliśmy na rower zrobiliśmy sobie wspólną fotę z okazji dnia flagi i w drogę.
Tym razem już na własnych kołach.  Teraz dopiero było czuć różnicę, kiedy wreszcie rower stabilnie się prowadził. Przed kolacją zrobiliśmy solidny stretching oraz rolowanie. Środa to już dzień wyjazdu, ale to całkowicie nie zmieniło trybu treningowego. Rano bieganie a po śniadaniu basen gdzie mieliśmy drugą turę wyścigów – chyba dla naszego lepszego samopoczucia tym razem, poza przetasowaniem w grupach dostaliśmy łapki. Niby wygraliśmy, ale satysfakcja marna. Dobrze, chociaż, że jeszcze płetw nie potrzebowaliśmy 😛 . Inia wymiata na basenie 😀 . Po południu był regulaminowy rower, gdzie Olek „testował” jak się najlepiej ułożyć podczas upadku. Coś nie zagrało na zakręcie i przy niewielkiej prędkości był debiutancki szlif. Wyglądało kiepsko, wzrosło nam wszystkim ciśnienie, ale na szczęście nic się Olkowi nie stało i po szybkim otrzepaniu się mogliśmy jechać dalej. Należy jeszcze wspomnieć jedno wydarzenie – mianowicie trener zupełnie przypadkowo zauważył, że wszyscy są żądni pochwał. Dlatego na kolacji było krótkie, acz treściwe i płomienne przemówienie, gdzie wszyscy obozowicze zostali wyróżnieni, docenieni i obsypani pochwałami 😀 (no może trochę przerysowałem, ale coś w tym stylu 😛 ) . Po kolacji czas był już tylko na pożegnania i z przemiłymi wspomnieniami rozjechaliśmy się domów.
Reasumując, obóz znowu był bardzo udany, atmosfera jak to w Triclubie zawsze wypasiona, treningi były mocne, ciekawe i muszę przyznać, często bardzo wymagające. Poza kwestiami treningowymi koła przetestowane i muszę się teraz poważnie zastanowić nad wyborem odpowiedniego profilu. Łukasz jednak twierdzi, że to kwestia doświadczenia i nauczę się w końcu na nich jeździć – pewnie ma rację 🙂 . W liczbach wyglądało to tak:
 
 
Pływanie – ponad 4 h – około 9 km
Rower – ponad 12 godzin kręcenia co dało 310 km
Bieganie – ponad 6 godzin i około 65 km
Ćwiczenia – ponad 3 godziny rozciągania i rolowania
Bardzo dziękuje Wszystkim za przemiłe towarzystwo i fantastyczne spędzone 5 dni
 
Następny obóz w czerwcu w Białce a za tydzień pierwsze zawody w Olsztynie
 
Trzymajcie się 🙂