Weekend bez zawodów weekendem straconym więc w tą niedziele pojechałem do Piaseczna pościgać się na dystansie ¼ IM (cykl Garmin Irontriathlon). Wszystko poszło po staremu czyli w piątek już pojawił się początek spiny startowej, która nasiliła się następnego dnia. Pakowanie plecaka z listą w ręku w sobotę wieczorem itp. Na pewno nic nie zapomniałem bo przecież robię to po raz n-ty a poza tym mam sprawdzoną listę, w której jest wszystko. Jeżeli tak to rano w niedzielę śniadanko i wyjazd do Piaseczna. Z Triclub-em byłem umówiony o 9:45 przed wejściem do strefy zmian więc wszystko było dokładnie wymierzone + spory zapas. Tutaj sensacji nie było czyli standardowe modły w strefie przy rowerze, podpatrywanie co tam inni zawodnicy powkładali do tych swoich pojemników (może mi się coś przypomni, coś skojarzy). W końcu wreszcie wyszedłem, zrobiliśmy focie i pozostało jakoś zagospodarować czas, bo do startu zostały prawie dwie godziny. 1/8 startowała o 11:50 a 1/4 o 12:00. Pochodziliśmy trochę po okolicy a następnie wstąpiłem na stoisko RON WHEELS aby wrzucić kupon konkursowy (można było wygrać dysk jak się wytypuje najlepszy czas kolarza). Poza kuponem chciałem osobiście pogadać i pomacać kółeczka – w efekcie … (cdn. za jakiś czas w dziale technicznym 😉 ). Tak z nudów kupiłem sobie jeszcze koszulkę i to UWAGA w rozmiarze M. Do tego sprzedawca mnie kupił mówiąc „jest Pan szczupły i elka będzie odstawała” – wiedział chłop co powiedzieć aby Klient wydał kase 😆 😆 . 40 minut przed startem chwile pobiegałem i zacząłem wbijać się w piankę. Zaraz potem okazało się, że nie zabrałem z domu czepka startowego – no nie wytrzymam! Mam listę, na zawody jadę już nie pierwszy raz i taka siara. Na szczęście organizator okazał się bardzo wyrozumiały i dali mi w biurze zawodów dodatkową „czapkę” (biały – bo taki im tylko pozostał). Chwila rozgrzewki i kurs do depozytu – okazało się, że nie wziąłem również worka na depozyt (fak – dobrze, że rower zabrałem 😛 ), ale okazało się, że plecak i tak by się w nim nie zmieścił. Limit głupot chyba wyczerpany więc poszliśmy na linie startu. Poczekaliśmy aż 1/8 wystartuje i zaczęliśmy wchodzić do wody (start był bezpośrednio z wody). Woda chłodna, ale taka akurat na pływanie w piankach. W zeszłym roku startowałem na 1/8 i teraz dopiero zobaczyłem gdzie jest problem. Na dystansie 1/4 startowało 4 razy więcej zawodników niż na krótszym dystansie i wg mnie zwyczajnie ten akwen był za mały dla takiej ilości osób. Start był wyznaczony między dwiema wielkim bojami więc ustawiłem się przy jednej z nich aby być maksymalnie z boku (jak zwykle). Okazało się jednak, że kilkadziesiąt osób ustawiło się z boku poza bojką. Byłem pewien, że sędziowie ich przestawią, ale się bardzo pomyliłem i w efekcie zamiast z boku znalazłem się prawie w połowie stawki. O jakości wody nawet chyba nie warto wspominać, ale po wymieszaniu wody przez 1/8 jednak coś wspomnę 😉 . O zapachu napisałbym tak – zwyczajnie „waliło mułem”, natomiast kolor miała brązowawy z różnym pływającym syfem. Słabo było, co tu więcej pisać. Syrena i ruszyliśmy a wraz z nami zaczęła się wielka pralka. Było tak ciasno, że zwyczajnie nie dało się płynąć, a jeżeli w ogóle to z głową na wierzchu (czyli odkrytym kraulem) aby wszystko kontrolować. Nawet ze dwa razy po prostu się zatrzymałem. Wiem, że warunki takie same dla wszystkich, ale ja nie lubię takich akcji. Gdzieś po 200 metrach powoli stawka zaczęła się rozciągać. W końcu udało się złapać tempo, ale to już było zdecydowanie za późno aby zrobić jakikolwiek znośny czas. Na wyjściu z wody miałem czas 00:19:02 czyli gorzej niż źle. T1 poszło trochę lepiej niż w Olsztynie, ale też bolidem nie byłem. Rower zacząłem bez niespodzianek, mieliśmy do zrobienia 2 pętle. Początek był z kostki, kilka zakrętów i później całkiem niezły asfalt. Pierwsze 10 km jechało mi się szybko i znakomicie, jednak czar prysł kiedy zrobiliśmy nawrotkę i powrotna droga okazała się idealnie pod wiatr (ciężko aby było inaczej jak w tamtą stronę było z wiatrem 😛 ). A zaczęło wiać solidnie więc miny mieliśmy nietęgie 😀 . Wiało tak samo każdemu, ale jedni mieli mocniejszą nogę inni słabszą (to o mnie mowa). W rezultacie rower zajął mi godzinę i dwadzieścia minut więc szału nie było (patrząc teraz na historię moich startów to mogłem się bardziej postarać). W T2 jak zwykle lepsze tempo, ale też wiele jeszcze jest do poprawy. Trasa biegowa to 4 pętle po 2.5 km każda – częściowo asfalt, trochę piachu, trochę lasu. Dosyć zróżnicowana, ale całkiem fajnie się biegło. Sympatycznie było usłyszeć doping na trasie od TRICLUB-owych wariatów (wielkie dzięki chłopaki). Na całe 10,55 km potrzebowałem 47:53 czyli biegłem średnio tempem 4:38 min/km. Coś by się z tego jeszcze urwało 😉 . Na mecie pojawiłem się z czasem 02:32:44 i zabrakło mi niecałych 30 sekund do pobicia rezultatu z Sierakowa. Patrząc, że od tamtego czasu trochę potrenowałem to fety zwycięzcy raczej nie będzie. Oczywiście nie ma powodów do lamentowania bo warunki zrobiły swoje, ale zdecydowanie łatwiej jest gonić niż uciekać 🙂 . Strefa finishera całkiem w porządku – były arbuzy (słodziutkie), pomarańcze, banany, izo i woda. Dodatkowo, niedaleko częstowali makaronem w wersji dla wege i dla tych mięsożernych – wylizałem opakowanie 🙂 .
Ogólnie jak zwykle było sympatycznie i sportowo czyli niedziela była bardzo udana. Graty dla wszystkich Troclubowiczów (dla tych w Piasecznie i dla tych w Brodnicy) za fantastyczne wyniki i pobite życiówki. Aha, zapomniałem wspomnieć, ze konkursu nie wygrałem 🙁 – pomyliłem sie o ponad dwie minuty. Jeżeli w przyszłym roku zapiszę się na Piaseczno to chyba na ten krótszy dystans – zobaczymy.
Następny weekend to przerwa od zawodów a 3 czerwca jadę na Żelazny Triathlon do Okuninki (dystans sprinterski).
Trzymajcie się cieplutko 🙂