Tym razem poza zawodami na dystansie 1/4 IM zaplanowany był czterodniowy obóz treningowy – wszystko to odbywało się w Białce (nie tej na południu tylko tej niedaleko Lublina). Zbiórka i pierwszy trening był w czwartek z rana, ale uznaliśmy z Bartkiem, że fajnie będzie pojechać już w środę i spokojnie wypić sobie piwko nad wodą i zrelaksować się troszeczkę. Tak też zrobiliśmy i około 18:00 udało nam się zameldować w Hotelu Polesie w Białce gdzie mieliśmy zakwaterowanie. Ładny, obszerny pokój z dużym balkonem, co ma kolosalne znaczenie jak się ma w planie trzy treningi dziennie. W pokoju byliśmy w trójkę (jeszcze Alek dołączył następnego dnia), więc było co suszyć na tym tarasie 🙂 . Z okna mieliśmy widok na jezioro i okolicę startu czyli lokalizacja była perfekcyjna. Wieczorkiem udało się zrobić zaplanowane piwko wraz z pysznymi pierogami z lokalnego baru. Żeby nie było, pierogi oczywiście zamówiliśmy w wersji fit czyli bez zasmażki, polewy i innych dodatków – takie zwyczajnie wyjęte z wody 🙂 . Okolice do trenowania były fantastyczne – pierwszy czwartkowy trening zaczęliśmy od biegania i zwiedzania trasy biegowej jaka była zaplanowana na zawody. Trasa prowadzona była głównie w lesie, za czym osobiście za bardzo nie przepadam (wystające korzenie jakoś mnie nie przekonują), ale trzeba przyznać, że całkiem urokliwa.  Po obiedzie open water w jeziorku a po południu rozjazd po trasie kolarskiej i to z dodatkowymi atrakcjami. Alek złapał kapcia i to chyba w najgorszym z możliwych miejsc. Środek lasu i chyba główna siedziba komarów, gzów, much i wszystkiego co lata i gryzie. Trochę go tu wspomogłem, ale uwierzcie, że trzeba było wszystko robić chodząc (zatrzymanie groziło zeżarciem przez owady) więc wymiana dętki była dość karkołomna. W końcu osiągnęliśmy sukces i pojechaliśmy dalej. W ten sposób pierwszego dnia obiegliśmy, opłynęliśmy i pojeździliśmy na wszystkich trasach zawodów. Uzbierała się nas spora grupa i na trasie rowerowej 8 rowerów tworzyło już fajny peleton. Niektórzy przyjechali na obóz z rodzinami więc mieliśmy na miejscu fajną i sporą TRIclubową ekipę 🙂 . Wieczorkiem to co zwykle na takich obozach czyli kolacja i ładowanie węgli w płynnej postaci (dla zdrowotności oczywiście). Następnego dnia Łukasz zarządził pływanie w jeziorze o 7:00 rano i był to chyba mój debiut tak rannego pływania w jeziorze. Wstać się nie chciało, ale kiedy po godzinie w końcu trener zakończył trening większość ekipy się zbuntowała i „wymusiła” jeszcze dodatkowe 800 metrów pływania. Uff… trener do rany przyłóż i na szczęście się zgodził 😉 . Po śniadaniu był długi rower i dalszy ciąg pecha Alka, któremu podczas pompowania koła wystrzeliła opona. Na szczęście chłopaki z Metrobikes (zaprzyjaźniony serwis i sklep rowerowy z Lublina), którzy mieli na miejscu stoisko Specialized, posiadali opony i pomogli ogarnąć temat. Okazało się, że mimo niecałych dwóch lat opony Alka zwyczajnie popękały. Wyjazd się opóźnił, ale i tak około 70 km udało się zrobić.  Ze względu na zawody następnego dnia poobiednie bieganko miało być bardziej w formie rozruchu.

Tak przy okazji wspomnę, że w hotelu karmili nas bardzo solidnie i nie można było narzekać. Śniadania i kolacje były w formie szwedzkiego stołu (zawsze coś ciepłego było) a obiady serwowane. Dzień nie lubi pustki więc po krótkim bieganiu zrobiliśmy rolowanie i stretching. Wieczorem trener „kazał” zjeść podwójną porcję lodów więc zaraz po kolacji udaliśmy się do budki na przeciwko gdzie sprzedawali Magnumy. No niestety tragedia!!! Budę już zamknęli i musieliśmy zacząć poszukiwania lodów po całej wsi. Wszędzie niestety sprzedawali lody innej firmy więc nie mieliśmy za bardzo wyboru. Problem tylko powstał z definicją porcji – czy porcja to dwie sztuki lodów czy jeden? Nie uzyskałem konkretnej odpowiedzi więc na wszelki wypadek zjadłem trzy 😛 – no co? trener kazał… więc widocznie były niezbędnym paliwem na zawody. Zapomniałbym wspomnieć, że wieczorkiem odebraliśmy pakiety startowe, które jak na tak małe zawody były godne podziwu (nawet makaron dostaliśmy 😀 ). Start zapowiedziany był na 11:00 więc śniadanie zaplanowane było na ósmą. Niestety trochę zmienna pogoda dała znać o sobie i już wieczorem musiałem wziąć coś na katar i przeziębienie. Trochę mi to popsuło humor z rana, ale już z praktyki wiem, że najlepszym lekarstwem jest trening, dlatego liczyłem, ze po zawodach wszystko przejdzie 🙂 . Akurat tego dnia była chyba najgorsza pogoda – chłodno i wilgotno i nie było szans na bezdeszczowy dzień. Z rana dojechał jeszcze Dawid i Inia z Olkiem. Warto tutaj podkreślić bohaterstwo Olka, który postanowił zadebiutować w triathlonie (i to na 1/4 IM) nie mając butów rowerowych czy nawet pianki. Miał chłopisko za to serce do walki i to wystarczyło. Po 9:00 zaprowadziliśmy rowery do strefy zmian. Zawody kameralne to i strefa taka była – był luz, humory dopisywały, rower można było powiesić gdziekolwiek (tylko trzeba było swój numer przykleić na wieszak) – tak właśnie jest na imprezach gdzie startuje około 100 osób. Wróciliśmy się spokojnie do hotelu, ubraliśmy się w pianki i mogliśmy iść na przedstartową fotę. Punktualnie o godzinie 11:00 wbiegliśmy do wody. Start był z brzegu, ale ze względu na małą ilość ludzi można było sobie znaleźć dobre miejsce. Jak to zwykle u mnie, początek średni, ale jak już się dogrzałem (czyli tak po 400 m) to płynąłem swoim tempem. W efekcie pływanie zrobiłem z czasem 00:17:30 i prędkości 1,43 co jest malutenieńkim progresem. Strefa zmian była przy samej wodzie i chyba całkiem przyzwoicie mi poszło choć zawsze mam wrażenie, że poruszam się tam jak obłąkany 😛 . Rower od początku cisnąłem ile się dało i jechałem głównie na moc – interesowały mnie tylko wskazania powyżej 230-240W. Prędkość miała być wynikową tej mocy. Zawody były w konwencji bez draftingu (czyli nie można było jechać na kole), ale niestety nie wszyscy czytali regulamin. Okazało się, że chyba dobrze cisnąłem bo kilku się do mnie doczepiło. Po ostatniej nawrotce liczę ile jest rowerów przede mną i wyszło mi, że 10 km przed metą mam 11 pozycję. Później się okazało, że było lepiej gdyż przy najmniej jeden z tych kolarzy brał udział w sztafecie i do mojej klasyfikacji się nie liczył. Niestety jak już zawracałem to już widziałem doganiający mnie peleton. Jechałem najlepiej jak potrafiłem, ale oszuści mnie dopadli gdzieś 1,5 km przed metą kolarską i pozycja mi radykalnie spadła. Na pocieszenie pozostał fakt, że miałem rekordową swoją średnią prędkość – 36,5 km/h przy średnich 230 W. Czas roweru wyszedł 01:07:59, ale trasa była niedomierzona i wyszła w sumie 41,5 km (dla przypomnienia, powinna mieć 45 km). W T2 szybko wszystko załatwiłem i błyskawicznie wybiegłem gonić oszustów. Pech chciał, że grupa, którą goniłem biegła praktycznie tym samym tempem co ja i jedynie przez cały bieg widziałem w oddali ich plecy. Udało się ze dwóch wyprzedzić, ale to wszystko co mogłem zrobić. Później okazało się, że zabrakło mi pieprzonych 8 sekund do pudła w kategorii  😥 . Cały bieg zrobiłem w 00:41:58 (9,6 km a powinno być 10,55) a całość mi wyszła 02:09:02 co jest chyba niezłym wynikiem. Zająłem 16 miejsce w open (na 92 zawodników) i 4 miejsce w kategorii wiekowej. Białka okazała się pierwszym startem w tym roku, który mogę porównać do identycznego startu z 2016 roku. I tak okazało się, że poprawiłem czas na tej samej trasie o prawie 14 minut. Ja byłe zadowolony a tych tam na rowerach jeszcze kiedyś dogonię 🙂 . Na mecie od ponad 10 minut czekał już Łukasz, który jak w zeszłym roku rozwalił system i wygrał całe zawody – G*R*A*T*U*L*A*C*J*E 🙂 . Niestety zaraz dotarły do nas kiepskie informację, że jeden z nas miał wypadek na rowerze i jest w karetce (stała przy mecie). Okazało się, że Olek miał wywrotkę na samym końcu trasy kolarskiej. Biedaczysko miał wybity bark i sporo obcierek – źle to wyglądało i musiał jechać do szpitala. Okazało się jednak, że lepiej jest pojechać samemu do szpitala w Lublinie. Tak też się stało i nasz debiutant został odwieziony na badania. Pisząc ten wpis wiem już, że się lepiej czuje i oczywiście serdecznie pozdrawiam – chodzą słuchy, że wywrotka go tylko wzmocniła i będzie powtórka debiutu. Gratulacje Wszystkim Triclubowym wariatom, którzy po ciężkich treningach dali z siebie wszystko na zawodach. Inia oczywiście zaliczyła pudło, ale to też już taka tradycja 🙂 ***BRAWO INIA*** Pogoda nie rozpieszczała więc po zawodach poszliśmy się przebrać, odebraliśmy rowery i skoczyliśmy na dekoracje – Porobiliśmy foty i polecieliśmy na pizzę. Smakowała wybornie zwłaszcza w połączeniu z piwkiem 🙂 . Następnego dnia aby mięśnie się nie zastały trener zarządził ponad 70 km rowerku więc było bardzo sympatycznie. Po rowerku obiad i w drogę do domu.

Do zobaczenia za tydzień w Suszu na Mistrzostwach Polski w sprincie 🙂