Niby kolejne zawody, ale tym razem z trochę większą nutą euforii. Wszystko przez to, że postanowiłem zakupić nowy rower wraz z kołami karbonowymi i cały ten cudowny zestaw odebrałem w czwartek czyli 2 dni przed zawodami. Dodatkowo był to dzień dziecka, a że wszyscy dziećmi jesteśmy to i mi należał się jakiś tam mały prezencik 😉 . Byłem taki szczęśliwy i wpatrzony w rower, że aż treningu w tym dniu nie zrobiłem 😀 . Mam nadzieję, że trener mi wybaczy, ale wzroku nie mogłem odkleić od tego cuda. Co tu dużo pisać, maszyna jest zajebista, ślicznie wygląda i OCH i ACH! Dla tych co chcieliby coś tam więcej poczytać o moim nowym FUJI to w dziale technicznym jest oddzielny POST O SPRZĘCIE, który będę starał się na bieżąco uaktualniać. Wracając do zawodów to oczywiście chciałem wystartować już na nowym koniu. Niestety fitting mam dopiero umówiony na koniec miesiąca więc raczej nie spodziewałem się komfortowej pozycji. Do Barcy już coraz bliżej a do nowego sprzętu trzeba się jednak przyzwyczaić i dobrze poznać dlatego wszystkie starty w tym roku będę robić już na moim nowiusieńkim, piękniusieńkim fluo rowerku. Przez ten rower to nawet zapomniałem napisać gdzie te zawody będą, ech… 😉 . Już wracam na tory – zawody, na dystansie sprinterskim, organizowane były w Okunince nad jeziorem Białym i nazywane są „Żelaznym triathlonem” – organizowane ku czci Żołnierzy Wyklętych. Bardzo chciałem tam wystartować gdyż słyszałem, że jest super pływanie w bardzo czystej wodzie, fajna trasa kolarska a cała impreza bardzo kameralna. Start był przewidziany w sobotę o 13:30 więc można było pojechać, wystartować i wrócić tego samego dnia. Miało nas jechać kilka osób z Triclub-u, ale jakoś tak wyszło, że pojechałem sam i przez to też miałem trochę słabe nastawienie. Spina startowa została przykryta euforią rowerową i strachem przed startem na nowym koniu. Miałem 3 godziny drogi więc wystartowałem o 07:30 i przed 11 byłem już na miejscu. Słabe nastawienie szybko minęło i zacząłem czerpać z tego wyjazdu ile się dało. Jeziorko faktycznie ładne, impreza trochę podobna do tej w Białce czyli brak komercji i lokalny luz. Spotkałem sporo znajomych osób (pozdrowienia dla ekipy z Lublina) więc od razu zrobiło się raźniej. Odbierając pakiet startowy spotkała mnie pierwsza niespodzianka. Organizatorzy byli lekko zdziwieni moim pytaniem o depozyt i na początku stwierdzili, że nie będzie (czyli mam płynąć z plecakiem lub kluczykami do samochodu 😛 ). Po krótkiej dyskusji zmienili jednak zdanie i zorganizowali depozyt w biurze zawodów. Nie było na co czekać więc wziąłem rower i poszedłem do strefy zmian. Już po drodze trochę mnie dziwiło, że niektórzy szli z własnym skrzynkami (w strefie, przy rowerach ustawiane są zawsze skrzynki gdzie wkładamy buty, kask i inne gadżety potrzebne podczas zmiany). No cóż, okazało się, że Okuninka ma swoje zwyczaje i skrzynek nie dali – bez przesady, nie taka tragedia, ale trochę dziwne. Buty i czapkę położyłem na ziemi, resztę powiesiłem na rowerze i zacząłem standardowe modły i zerkania na sąsiadów. Wszystko wydawało się OK, więc można było strzelić kawkę i pokręcić się trochę po okolicy. Nie był to długi spacer, więc w końcu się przebrałem i pobiegałem chwilkę w ramach wcześniejszej rozgrzewki. A jak już pobiegałem to wbiłem się w piankę, oddałem plecak i poszedłem popływać. Woda chłodna, ale na na zawody idealna i do tego faktycznie bardzo czysta. Start był zaplanowany z wody i początek przebiegał wzdłuż trzcin – niby nic takiego, ale po starcie okazało się, że trochę za blisko tych trzcinek i było tam zdecydowanie za płytko (niektórzy zwyczajnie urządzili sobie spacer). Zapomniałem dodać, że przy starcie ustawiłem się z boku, ale tym razem wysunąłem się bardziej do przodu. Okazało się to dobrą strategią, bo od początku zacząłem płynąć swoim tempem i udało mi się uniknąć pralki. Nawet wydawało mi się, że płynę dosyć szybko i zacząłem nawet myśleć o jakimś niezłym czasie. 00:13:02 nie było rewelacją, ale tempo okazało się, że było rekordowe – 1:45 min/100m. W T1 może najszybszy nie byłem, ale też udało mi się tym razem tak bardzo nie ślimaczyć. No i teraz się zaczęło. Wskoczyłem na tego swojego rumaka i zastanawiałem się co będzie. Na tych zawodach dozwolony był niestety drafting (nie przepadam za tym), ale zupełnie się tym nie przejąłem. Miałem w planach robić swoje a przy okazji może uda mi się załapać do jakiegoś pociągu 😉 . Patrzyłem na Waty (generowana moc) i tylko to mnie interesowało. Widziałem, że jest nieźle a prędkość do tego też była niczego sobie. Udało mi się ze dwa razy załapać na koło, ale w drugiej części wyścigu okazało się, że ja nawet przez dłuższą chwilkę prowadziłem peleton. Można oczywiście długo dyskutować dlaczego wyszła mi rekordowa średnia prawie 36 km/h (przy średnich 227 W). Czy to rower, koła, a może trasa była super… kto to wie, a może po prostu to moja głowa wiedząc o nowym sprzęcie wygenerowała super moc 🙂 . Co by to nie było czas na końcu był 00:36:36 (trasa miała o 1,5 km więcej) a cały rower można zaliczyć do super udanych. Trasa tylko na początku była z kostki natomiast w 90% była poprowadzona przez bardzo urokliwy las (nawet sarny raz przecięły nam drogę). W T2 też długo nie zabawiłem zwłaszcza, że na 5km nie używam skarpet więc ubranie się zabiera ciut mniej czasu. Trasa biegowa to trzy pętle po głównej ulicy. Mnóstwo kibiców na całej trasie, dwa bufety na pętli, asfalt, nic więcej do szczęścia nie było potrzebne. Chciałem bardzo poprawić bieganie i wydawało mi się, że biegnę szybko. No tak… wydawało mi się 😉 . Średnie tempo wyszło 04:27 co na 5 km dupy nie urywa. Po 22 minutach i 13 sekundach biegu, zameldowałem się na mecie z całkowitym czasem 01:14:06. Wstydu nie ma, bo w końcu zająłem 28 miejsce na 162 osoby startujące (11 w kategorii), ale jak zwykle było z czego jeszcze urwać. Na mecie medal, woda i chwila odpoczynku. Jak już doszedłem do siebie zwróciłem uwagę kto się pojawił na mecie. Przesympatyczny Żołnierz Armii Krajowej osobiście zaczął wręczać medale zawodnikom. Uwierzcie, że widać było na twarzach zawodników, że to dla nich honor odebrać medal od osoby dzięki której mogliśmy być tu na miejscu, brać udział w tych zawodach i żyć w wolnym kraju. Pospacerowałem jeszcze po plaży, poparzyłem na innych zawodników, pogadałem o wrażeniach i czas nadszedł by powoli się udać do samochodu. Po drodze jeszcze zrealizowałem kupon na bigos, który bardziej okazał się być potrawą z młodej kapusty niż typowym bigosem. Była przepyszna i nawet udało się wynegocjować drugą porcję 😛 . Ogólnie bardzo pozytywne wrażenia – zawody kameralne, trasy super, klimat fantastyczny, rower zajebisty. Gratulacje dla lubelskiej ekipy i do zobaczenia za dwa tygodnie na obozie i zawodach w Białce.
Foto tytułowe: www.kiwiportal.pl