Jakie pierwsze dni taki i cały rok dlatego 4 stycznia 2018 o godzinie 14:00 mieliśmy zbiórkę w Kleszczowie gdzie rozpoczął się pierwszy w tym roku TRICLUB-owy obóz. Miejsce już znane, ale tym razem było o jakieś 25 stopni cieplej 🙂 . Dlaczego znowu tutaj? Ponieważ nie ma co szukać innej bazy jak tutaj mamy wszystko co nam potrzeba a i dojechać można szybko. Fajny 25 m basen, gdzie praca ratowników powinna być wzorem dla tego typu obiektów, bieżnia lekkoatletyczna obok hotelu, salki do ćwiczeń (tych rowerowych i tych rozciągających). Nocleg, tak jak w zeszłym roku, był w bardzo fajnym hoteliku (na przeciwko basenu), gdzie serwują mega znakomite i ogromniaste porcje jedzenia. Dodatkowo wspaniałe towarzystwo i nic więcej do szczęścia nam nie było potrzebne. Po zakwaterowaniu trzeba było się szybko uwijać, bo o 15 zaplanowany był pierwszy kolarski trening. Chwilkę się opóźnił, bo trzeba było rozstawić wszystkie trenażery, wnieść rowery i ogarnąć ogólny rozpierdziel na sali. Nawet całkiem sprawnie to poszło i z lekkim studenckim spóźnieniem rozpoczęliśmy kręcenie. Wszyscy mieli banany na twarzach, humory dopisywały czyli jak zawsze było superowo.
Po rowerze chwila przerwy, prysznic i polecieliśmy na basen. Basen niby jak basen, ale jedno mnie tu zawsze zadziwia. Poziom zabezpieczenia jest niesamowity. Ratownicy rozstawieni w odpowiednich miejscach, siedzą na podwyższeniach i wypatrują ewentualnych zagrożeń. Dodatkowo ratownik chodzi po płycie basenowej i wszystko kontroluje z krótkofalówką w rękach, pełna koncentracja. Nie ma żadnego gadania, ukrywania się przed kamerami czy jedzenia kanapek podczas dyżuru. Byłem już na kilku basenach i zawsze mnie taki akcje denerwowały. Większość kąpielisk mogłaby się od nich uczyć – BRAWO SOLPARK 🙂 .
Wracając do treningu, to mieliśmy zarezerwowane dwa tory na których ćwiczyliśmy 2 godziny. No może nie całe bo na początku była solidna rozgrzewka. Łukasz postawił tym razem na technikę i na elementy, na które nigdy nie było czasu na standardowych treningach. Dodatkowo wszystkich ponagrywał i wieczorem miał nam wskazać nasze drobne niedociągnięcia 😛 . Po pluskaniu byliśmy już mega wygłodniali więc polecieliśmy biegiem na kolacje. Tam jak zwykle stół od żarcia się uginał. Idź na dietę mówili, będziesz chudszy mówili… i co, i jak tu nie spróbować, przecież nie wypada z szacunku do gotujących osób 😉 .
Po kolacji, w apartamentach trenerskich, odbył się wieczorek zapoznawczy z degustacją płynu na zakwasy 😀 . Oczywiście była jeszcze obiecana projekcja naszej techniki pływackiej. Były orzeszki, napoje, zgryźliwe komentarze, pochwały i szczegółowa analiza 😉 . Ogólnie plan dnia był, jak zawsze na takich wyjazdach, dość prosty i łatwy do ogarnięcia. Bieganie – żarcie – dżemka – rowery – ćwiczenia – obiad – dżemka – basen – odnowa – kolacja – piwko – spać. Mocne trzy treningi dziennie to było to na co czekałem. Nie było czasu na pierdoły więc byłem skupiony tylko na jednym. Następny dzień pobudka o 6:30 tak aby wyrobić się na zbiórkę o 7:00. Biegaliśmy na bieżni lekkoatletycznej, która była tuż obok hotelu.
Po bieganiu, prysznic i śniadanko (o ilości już nie będę więcej pisał – obiecuje 🙂 ). Na rowerach był 30 minutowy test na wyznaczenie FTP (ang. functional threshold power). Jest to wyznaczenie średniej uzyskanej mocy przy maksymalnym wysiłku. Krótko mówiąc jedzie się „w pałe” 30 minut a potem sprawdza jaka była średnia moc i tętno. Była ostra jazda – u mnie trochę gorszy wynik (275 W) w stosunku do testu z listopada (289 W), ale na pewno wczorajsze trzy treningi i dzisiejsze bieganko miały na to wpływ. Nie powód do narzekań bo w końcu o to tu chodzi by się testować. Oczywiście przed testem była jeszcze 40 minutowa rozgrzewka 🙂 . Po kręceniu zawsze był szybki prysznic i jeszcze prawie godzinne ćwiczenia. Rozciąganko i ulubione wszystkich rolowanie 🙂 .
Po tych rozkoszach poszliśmy chwile odsapnąć i zaraz na stołówkę. Basen to znowu prawie 2 godziny techniki. Na deser trener z uśmiechem zaproponował jeszcze 12 x 100 m z drobną kąśliwą uwagą, że to w sumie dla chętnych. Jak ktoś chce to może iść do jacuzzi. No tak, na pewno – a co ja do SPA przyjechałem. Trener wjechał na ambicje więc trzeba było grzecznie swoje wypływać 🙂 . W trakcie treningu trener też nas nagrywał więc wieczorkiem zrobiliśmy kino w apartamentach trenerskich.
Poza omówieniem podwodnych filmów, widownia mogła obejrzeć pierwszy taniec młodej pary na weselu. Były achy i ochy bo wyglądali pięknie. Po głębszej analizie można by było jednak zwrócić uwagę, że trener wydaje się jednak nieco bardziej gibki w pływaniu 😉 . Po 22 leżeliśmy już w łóżeczkach i chyba obozy treningowe to jedyny taki okres kiedy kładę się tak wcześnie spać. Widać, że motywem przewodnim obozu była „technika” bo na bieganiu porannym wjechała kamera i musieliśmy się prężyć i uśmiechać pięknie, co by w wiadomościach dobrze wypaść.
Rowerek poszedł gładko a po obiedzie skusiłem się na grotę solną. Wiele z niej nie pamiętam bo zaraz usnąłem – podobno zdrowa 😀 . Z pływania nie było by co opowiadać, gdyby nie fakt, że po grocie poszliśmy z Bartkiem na kawkę i tak zgraliśmy czas, że weszliśmy na płytę spóźnieni o 2 minuty.
Wyrok był natychmiastowy – 200 delfinem! Ufff na szczęście w płetwach 🙂 . Było to moje pierwsze spóźnienie i pierwsze 200 delfinem. Okazało się, że chyba mi jeszcze trochę brakuje techniki 😛 . Miałem płetwy i musiałem kilka przerw zrobić. Ja to ja, ale Ewcia się też spóźniła i dzielna przepłynęła całą karę. Pokłony się wielkie należą, bo Bartek wymyślił że połowę dystansu zrobi „delfinem na plecach” 😉 . Wieczorem pojechaliśmy na punkt widokowy odkrywkowej kopalni węgla brunatnego. To taka spora dziura, którą widać z kosmosu. Zresztą to dzięki tej kopalni, która jest na terenie Kleszczowa, gmina ta jest najbogatsza w Polsce. Miało być coś widać, ale poza jakimiś światełkami jedyne co było widać to czarna nicość. Byliśmy, widzieliśmy, ale rano mieliśmy powtórzyć taką wycieczkę. Łukasz zapowiedział trening biegowy w kierunku tarasu widokowego. Wieczorem już chyba tradycyjne oglądanie i podziwianie pięknych kobiecych sylwetek i męskiej muskulatury prężącej się do kamery na basenie. Rano pobiegliśmy na taras widokowy i teraz faktycznie było widać rozmach inwestycji. Siara w takich sytuacjach zwykł mówić „mają rozmach s…” 🙂 . Wspólna fota i biegliśmy już z powrotem na śniadanie (oczywiście wcześniej prysznic).
Wymęczyliśmy rower i skróciliśmy trochę ćwiczenia aby móc przed obiadem znieść do samochodów wszystkie nasze rowerowe graty. Wszystko wyszło perfekcyjnie i praktycznie do obiadu byliśmy spakowani. Kolację przesunęliśmy na 18:00 więc i basen rozpoczęliśmy wcześniej. Niby ostatni trening, ale jak zawsze solidnie przepracowany.
Po kolacji rozjechaliśmy się grzecznie do domów. Podsumowując, był to fantastyczny treningowo i towarzysko wyjazd. W trzy i pół dnia udało się solidnie potrenować prawie jedenaście godzin. Bardzo wszystkim dziękuje za wspaniałe towarzystwo a Łukaszowi dodatkowo za super treningi. Teraz chwila przerwy i tydzień ostrego treningu na Fuercie. Wcześniej oczywiście Bieg WOŚP i bieg Chomiczówki 🙂
Zapraszam również do poczytania relacji z obozu na stronie TRICLUB-owej 🙂
Foty: Triclub oraz własne