Według mojej rozpiski na lodówce, ostatnim startem w tym sezonie miały być Mistrzostwa Polski na dystansie olimpijskim (standard jak to nazywa się oficjalnie) w Kraśniku – 26/08/2018. Plany jednak zostały lekko zmodyfikowane i dodałem jeszcze 1/4 IM w Nieporęcie na początku września. Startowało mnóstwo ludzi z Triclubu a poza tym było to tak blisko domu, że nie wypadało tam nie przyjechać. Zacznę jednak od Kraśnika, do którego wybraliśmy się wspólnie z Łukaszem. Start był zaplanowany w południe, na miejsce było 3 godziny jazdy, więc padło na zawody bez noclegu. Z samego rana wyjazd, ściganko i powrót do domu. Niestety prognoza nie była łaskawa i zapowiadały się zimne i mokre zawody. Jak dojechaliśmy na miejsce to jeszcze udało się wstawić rower do strefy przed opadami, ale pozostały dzień nic dobrego pogodowo nie zapowiadał.
Zimnawo już było jednak od początku – w samochodzie termometr wskazywał 15 stopni, ale zapowiadana była odczuwalna 8 i spory wiatr. Niby po Dublinie powinienem się przyzwyczaić, ale jakoś tak wolałem cieplejsze klimaty 😉 . Najmilsze z tego wszystkiego było pływanie, bo woda była ciepluteńka. Rower to już jednak jesienne klimaty.
Nie pamiętam abym kiedykolwiek podczas zawodów zastanawiał się czy jak zeskoczę z roweru to będę w stanie ustać na nogach. Starałem się rozgrzewać stopy ruszając palcami, ale nic to nie dawało bo palcami nie byłem w stanie ruszyć 😛 – lodówka straszna. Jakoś udało się dobiec do strefy a tam znowu nietypowe kłopoty. Mokre stopy trzeba było włożyć w mokre skarpety a następnie w mokre buty. To wszystko za pomocą zdrętwiałych dłoni. Było naprawdę ciekawie 😀 . Byłem i tak w komfortowej sytuacji, że kask udało mi się odpiąć, bo niektórzy mieli też z tym problem. Takiego roweru to chyba nigdy nie miałem. Bywały deszczowe zawody, ale nie takie zimne i wietrzne.
Na bieganiu, dopiero gdzieś po 3 kilometrach krew zaczęła dopływać do stóp. Choć trzeba przyznać, że akurat warunki do biegania były fajne. Udało mi się wykręcić 43:19 i zabrakło do życiówki na 10 km zaledwie osiemnaście sekund. Całość zrobiłem w 02:24:30 i zająłem 5 miejsce w kategorii. Znowu zabrakło 🙁 – tym razem dwie minuty i jedenaście sekund do trzeciego miejsca. Warunki takie same dla Wszystkich więc nie ma co gadać o powodach. Trzeba było przycisnąć i tyle – w końcu były to Mistrzostwa Polski. Ale co tam o mnie – Łukasz co narozrabiał – o Matko! . Jak jechałem na rowerze to widziałem go kilka razy (mieliśmy 4 pętle do zrobienia) jak wyraźnie prowadził nad całą stawką a kiedy wychodziłem z T2 i zaczynałem bieg to on już zaczynał swoją drugą pętle (mieliśmy do zrobienia dwie pętle biegowe). Wygrał z przewagą ponad pięciu minut a myśle, że i tak biegł z rezerwą. Można było już tego dnia przyznać z wielką DUMĄ, że trenuje mnie Mistrz Polski amatorów na dystansie olimpijskim 🙂 Jeszcze raz wielka piona Łukasz – sezon masz zajebisty 🙂 . Proszę Państwo oto MISTRZ:
Dzień był dosyć intensywny, deszczowy, ale jak zawsze po zawodach wracaliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi, zadowoleni i z nowymi doświadczeniami w nogach 🙂 .
Był tydzień na regeneracje i 2 września trzeba było już się przygotowywać do startu w 1/4 IM (950 m pływania, 45 km roweru i 10,55 km biegu) w Nieporęcie. Reprezentacja Triclubu była praktycznie na wszystkich dystansach i formułach (sztafetach również), pogoda była przeciwieństwem tej w Kraśniku – wszystko było idealne. Trasę rowerową nawet objechałem dzień wcześniej, bo chciałem solidnie zakończyć ten sezon i wszystko musiało być dopięte. Do zrobienia były dwie pętle po płaskiej, dobrej jakości trasie z niewielką ilością zakrętów. Wszytko się spinało – trasa, pogoda i tylko aby jeszcze organizm dał rade i będzie dobrze 😉 . Przed startem musiała być wspólna fota bo to przecież już tradycja. Ze względu na różne pory rozpoczęcia zawodów nie wszyscy pojawili się na fotce, ale była to zdecydowana większość 🙂 .
Pływanie było tam gdzie 5150, więc plaża dobrze znana. Początek płytki, póżniej normalna pętla dookoła bojek. Czas u większości wyszedł lepszy niż przewidywali mimo że zegarek pokazywał w miarę prawidłowy dystans. Albo tak wszystkim forma pływacka przyszła na koniec sezonu albo jakieś tajemne prądy nas pchały do mety. Bez znaczenia – na pewno gęba mi się uśmiechnęła jak zobaczyłem 00:15:44 (plan był w okolicach 17).
W T1 wbiegłem w odpowiednią alejkę, ale nie wiadomo jak, ale nie zauważyłem swojego roweru i pobiegłem dalej. W końcu się zorientowałem oczywiście i wróciłem, ale co ze mnie za geniusz strefy 😀 . Wyjazd na trasę po kiepskiej kostce, ale zaraz potem super asfalt. Cisnąłem ile mogłem. Bardzo, ale to bardzo chciałem dobrze ten rower zrobić. Jeszcze w między czasie coś porąbałem w zegarku, ale szybko udało się ustawić tryb kolarski 😉 . Wpadłem do T2 z czasem 01:13:44 czyli dobrze. Nie, przepraszam, nie dobrze, ale jak na mnie wręcz zajebiście. Średnia wyszła 36,5 km/h (przy 240 W) i tylko na 5150 miałem wyższą (ale tam jest zawsze szybka trasa, bez nawrotów). Jedyne co mnie martwiło to czy nie przesadziłem i zmęczona noga nie odda tego na biegu. Tutaj po szybkim już T2 wyleciałem na dwie pętle bieganka.
Trochę ciepło było, ale piłem i jadłem odpowiednio na rowerze to liczyłem, że będzie ok. Biegłem ile miałem sił i chyba szybciej w tym dniu już bym nie dał rady. W średnim tempie 00:04:28 na mete wpadłem z czasem 00:46:58 i całkowitym 02:20:00. Życiówka pobita o ponad 10 minut!!! . Wiedziałem, że dobrze mi poszło i jedynie pozostawało pytanie, który byłem. Niestety aplikacja tego nie pokazywała i trzeba było poczekać na oficjalne wyniki. W końcu wywiesili i proszę bardzo – na koniec sezonu nie dość, że 11 miejsce w generalce (na 257 startujących) to jeszcze 3 miejsce w kategorii (na 67 w mojej kat.). Nie będę tutaj skromny, ale zajebiście mi poszło, cieszę się bardzo, bardzo tego chciałem. W końcu jakieś ukoronowanie moich treningów – szkoda, że slotów nie dawali 😉 , ale pojadę jeszcze tam gdzie mi dadzą. Zapomniałem o jednej kwestii. Czwarty w mojej kategorii miał do mnie 4 sekundy. Tym razem do mnie się szczęście uśmiechnęło 🙂 . Można oczywiście śmiać się się z tych dyskusji o aero, wadze, ogolonych nogach i innych ciekawych sztuczkach, ale jakoś trzeba te 4 sekundy dozbierać 🙂 .
Pierwszy raz nie mogłem się doczekać ceremonii dekoracji zwłaszcza, że nie nie tylko ja byłem dekorowany. Inia i Aga też zajęły trzecie miejsca 🙂
Dziękuje ślicznie Wszystkim za kibicowanie na trasie – byliście fantastyczni 🙂
Tak kończy się TRI sezon 2018 gdzie wystąpiłem na siedmiu zawodach, zrobiłem chyba spory progres i z wielką nadzieją przystąpię do 2019 roku. Teraz jest czas na serwis roweru, lekką regenerację i na debiut w Swimrunie. Pokonanie w Bieszczadach 24,4 km w 19 odcinkach – 9 pływackich i 10 biegowych (21 biegu i 3,4 km pływania) może być bardzo fajną przygodą. Podczas pływania płyniemy w tym co mamy na sobie czyli między innymi w butach. Dodatkowo mam pullbuoya między nogami i płyniemy na samych rękach (w łapkach pływackich). Taki nowy rodzaj sportu wymyślony przez Szwedów 😛 . Dodatkowo zapisałem się jeszcze w listopadzie na „piekło Czantorii” czyli takie 21 km (2200 przewyższeń) po górach z metą na szczycie Czantorii (36% nachylenia). Może jeszcze najwyżej jakieś biegi uliczne i jedziemy z treningiem zimowym. W zimę planuje solidnie pochodzić na siłownie i dobrze przepracować sezon aby już nie było wątpliwości komu należy przyznać slota 🙂 .
Gratuluje wszystkim Triclubowiczom wspaniałych wyników i trzymam mocno kciuki za Damiana, Dawida, Tomka i Roberta, którzy mierzą się z pełnym dystansem w tym miesiącu – pamiętajcie o uśmiechu na mecie 🙂
Zdjęcia: Michał Lenart, Paweł Bieleń