Trochę mnie tu nie było i czas chyba nadrobić pewne zaległości. W końcu mamy początek roku i trzeba coś wspomnieć o najbliższych planach oraz skrobnąć kilka słów o końcówce roku. Poza debiutem w swimrunie (o czym pisałem wcześniej) końcówka roku to oczywiście Bieg Niepodległości gdzie niestety musiałem wystąpić w roli kibica. Pojawiły się u mnie drobne problemy z kolanem (tym razem prawym) i wolałem sobie odpuścić, zwłaszcza, że zaraz potem miałem jechać pobiegać po górach. Kibicowanie w tym dniu było chyba bardziej emocjonujące niż kiedykolwiek. Swój debiut na 10 km zaliczył Kuba gdzie przy asyście brata wpadł na metę z czasem 1:07:01. Czas rewelacja i jeszcze debiut w takim fajnym biegu – duma mnie rozpierała – brawo Kuba brawo 🙂 .
Tydzień po tym pojechałem do Ustronia, gdzie zapisałem się (nie wiem co mnie do tego skłoniło 😛 ) na „piekło Czantorii”. Jak sama nazwa mówi, lekko nie było a i tak zdecydowałem się na najkrótszy dystans czyli 23 km. Była jeszcze opcja 42 i 63km, ale to zostawiam na późniejsze lata 😉 . Suma przewyższeń wynosiła 2250 m i pewnie większość nie może ogarnąć ile to jest (ja też nie) to tylko powiem, że było pięć razy zajebiście ostro pod górę i w dół (sam nie wiem co gorsze) a na koniec wbiegaliśmy na Czantorię (tam znajdowała się meta) wzdłuż trasy wyciągu narciarskiego.
Muszę przyznać, że organizatorzy nie przesadzili nazywając ten bieg piekłem. Ale co ja będę narzekał jak byli tacy co robili trzy takie pętle, zaczynając swój start o północy – istne wariaty 🙂 . Całe to bieganko zajęło mi 3:42:55 i na 233 osoby startujące zająłem 78 miejsce – jak na debiut w takim biegu to jestem mega zadowolony. Wielkie podziękowania dla Jacka Lisowskiego, który pożyczył mi turbo-mega-superowe kijki do biegania w górach. Bez nich zwyczajnie by mnie tam niedźwiedzie zżarły – dzięki Jacek. Gratulacje dla Dawida, który mimo nie najlepszego samopoczucia ukończył bieg i na mecie odebrał zasłużony medal 🙂 . Oczywiście w trakcie biegu powracały ciągle myśli, że musiałem być ostro porąbany aby się tu zapisać, ale teraz tak sobie myślę, że w tym roku może 42 km bym spróbował. Nie zrozumie tego nikt kto nigdy nie próbował 😀 .
To był ostatni mocniejszy akcent sportowy a na pewno ostatnie w 2018 roku zawody biegowe. Czas nadszedł by się trochę ponaprawiać i pod koniec miesiąca zrobiłem drugie podejście do pozbycia się arytmii – czyli zabiegu ablacji. Pierwszy się nie powiódł, więc zdecydowałem się jeszcze na jedną próbę. Tym razem udało się ustrzelić (a raczej przypalić) gnoja, ale o efektach za chwilkę.
Musiałem kilka dni poczekać aż zagoi się żyła i mogłem wracać do treningów. Jak to w grudniu bywa, zawsze w Warszawie organizowane są Mistrzostwa Warszawy Masters w pływaniu i już w zeszłym roku pamiętałem by się nie zapisywać (jakoś chyba wolę zawody tri lub biegowe). Tak o tym pamiętałem, że oczywiście 1 grudnia zameldowałem się na basenie 😛 . Tym razem we dwójkę z Damianem walczyliśmy dzielnie w barwach klubowych i sam nie wiem jak, ale wykręciłem swoją życiówkę na 100 m dowolnym – 1:23:80 😀 . Na 400 m fajerwerków nie było więc nie ma się czym chwalić 😉 .
Serce niby chodziło jak dzwon i wszystko szło w dobrym kierunku tylko nie wiadomo dlaczego nagle podwyższyło mi się tętno na bieganiu. Było to wyraźnie odczuwalne na treningach klubowych. Kiedy przed ablacją, podczas rozbiegania miałem z reguły tempo w okolicach 75% tętna maksymalnego, to teraz zegarek wskazywał grubo ponad 80%. Były przypuszczenia, że może tętno maksymalne mi wzrosło i niby zegarek pokazuje 83%, ale powinienem się czuć jak na 75%. Jednak tak nie było – czułem się tak jak wskazywał i pierwszy Parkrun na 5 km dokładnie to zweryfikował. Z wywalonym ozorem wbiegłem na metę z czasem o półtorej minuty gorszym co kilka tygodni przed ablacją. Nie ma co się czarować, serce zaczęło inaczej pracować – to ja już chyba wole tą swoją arytmie 😉 . Liczyłem na to, że to jest zwyczajny szok organizmu – w końcu przez ponad 46 lat serducho sobie z arytmią żyło a tu pewnego dnia ktoś tą arytmie zwyczajnie wypalił. Może to kwestia czasu aby serce wróciło do starych przyzwyczajeń. Tak się już nawet chyba dzieje, bo już kilka razy zdarzyły się rozbiegania gdzie tętno powoli zbliżało się do wartości z przed ablacji. Na razie reklamacji do lekarza składać nie będę 😉 .
Wracając do roku 2018, to żeby nie wynik w Dublinie (może nie wynik a raczej brak slota) to uznałbym go za super udany a tak to jest super udany z drobnym puszczeniem oczka 😉 . Wziąłem udział w tamtym roku w siedmiu zawodach Triathlonowych, dwóch biegach górskich, zadebiutowałem w swimrunie więc trochę tego było. Patrząc na dane z zegarka to w zeszłym roku przetruchtałem około 1600 km, na rowerze przejechałem ponad 2700 km i wymęczyłem prawie 110 godzin na trenażerze, wypływałem ponad 250 km i zanosiło się, że to wystarczy, ale okazało się, że byli tacy co zrobili więcej. Celu nie udało się zrealizować i slota zgarnęli inni. Walka jednak trwa i na pewno się nie poddam 🙂 .
Tak właśnie płynnie udało się przejść do tego co będzie się działo w 2019 roku. Tradycyjnie początek stycznia rozpoczęliśmy rodzinnie biegiem WOSP, którego nie trzeba reklamować i na który zawsze z chęcią powrócę.
Była to też taka mała rozgrzewka dla Kuby przed biegiem Chomiczówki, gdzie planował złamać 30 minut na 5 km. Jak planował tak zrobił i tydzień po biegu „Policz się z cukrzycą” wziął udział w swoim docelowym biegu. Wystartowaliśmy oczywiście razem i szybko wszystkie plany trzymania tempa 5:50 legły w gruzach. Przy tak pięknej pogodzie (o smogu nie wspominam), wspaniałym nastawieniu, tempo wzrosło i na mecie Kuba pojawił się z czasem 00:26:33! – była moc to był i wynik – jeszcze raz gratulacje 🙂 . Z mety szybko pobiegłem na klubową fotę i zaraz z powrotem aby rozpocząć swoje 15 km. Patrząc na poczynania mojego serducha nie obiecywałem sobie po tym biegu zbyt wiele. Biegliśmy wspólnie z Krzyśkiem i Michałem do samego końca trzymając się tempa w okolicach 4:30. Na ostatnich metrach chłopakom „znudziło się moje towarzystwo” i lekko pozostawili mnie w tyle. Na mecie zegarek zatrzymał się na 01:08:37 i nawet okazało się, że o minutkę poprawiłem swój czas z zeszłego roku. Niby dobrze, ale nie byłbym sobą jak bym trochę nie ponarzekał – tętno było jeszcze za wysokie, ale już widać, że serducho zrozumiało, że musi się dostosować do życia bez arytmii 🙂 .
Bieganie, bieganiem, ale co dalej w 2019 roku? Cel główny się nie zmienił i cały czas marzę o slocie do Nicei i dlatego też na sierpień i pierwszą połowę września planów na razie nie robię (Nicea jest 7-8 września). Sezon jak co roku rozpoczynam pod koniec marca półmaratonem warszawskim a dalej mam zaplanowanych (na teraz) 5 startów triathlonowych, dwa swimrun-y i jeden bieg górski. Myślę, że ostatecznie jeszcze ze dwa Tri starty dorzucę 😉 . W szczegółach wygląda to tak:
KWIECIEŃ
2019-04-06 – 10 km Dziesiątka Babicka
2019-04/05 – OBÓZ PRZYGOTOWAWCZY TRICLUB – SIELPIA
MAJ
2019-05-18 – SWIMRUN JEZIORAK
2019-05-25 – ½ IM SIERKAKÓW
CZERWIEC
2019-06-16 – 1/2 IM LUXEMBURG 70.3 – cel główny SLOT – tu trzymajcie mocno kciuki
2019-06- 22 – Susz – MP w sprincie
LIPIEC
2019-07-06 – ¼ IM – Bydgoszcz
2019-07-14 – ¼ IM – Wrocław
WRZESIEŃ
2019-09-14 – SWIMRUN SOLINA – Dystans maraton (23 km)
LISTOPAD
2019-11 – Piekło Czantorii – 42 km – jeszcze nad tym się zastanawiam czy to nie samobójstwo 😀
Przygotowania idą pełną parą – od listopada dołożyłem siłownię aby podreperować moje wątłe rączki i nóżki, dieta wprowadzona od stycznia, pozostaje więc tylko dać z siebie wszystko na treningach i będzie dobrze. W maju 9 dniowy obóz a zaraz potem (pod koniec miesiąca) próba generalna w Sierakowie na dystansie 1/2 IM. Po tym już pozostanie tylko utrzymanie formy do połowy czerwca aby w Luksemburgu wyrwać slota 🙂 .
Trzymajcie się cieplutko 🙂