Czas ucieka a do Luksemburgu coraz bliżej, dlatego już się nie mogłem doczekać kolejnego TRICLUB-owego obozu, gdzie będzie można trochę mocniej potrenować. Jak co roku o tej porze pojechaliśmy do Sielpi i jedyne co mogło nam zakłócić ten wyjazd to pogoda. Taka lampa jak rok temu trafia się chyba raz na 4 lata więc upały nie były w planie. Przyjazd zaplanowany na ostatnią sobotę kwietnia z samego rana i oczywiście zaraz pierwszy trening biegowy. Zanim jednak do treningów to kilka słów o zmianach w stosunku do poprzednich edycji. Przede wszystkim zakwaterowanie – w tym roku zamieszkaliśmy w hotelu Eljot, dokładnie na przeciwko naszej poprzedniej miejscówki. Bardzo przyjemny hotelik, schludne pokoje i dobre jedzenie. Mieliśmy do dyspozycji spore pomieszczenie na nasze rowery a obsługa hotelu umożliwiła nam również dodatkowe pomieszczenie gdzie mogliśmy suszyć swoje ciuchy. Jak wiadomo na obozach sportowych to poważny problem. Sam obóz podzielony był na dwa turnusy – pierwszy 4 a drugi 5 dniowy. Zmiana odbywała się 1 maja chyba, że ktoś zostawał na całość – tak jak Krzysiek i ja.
Dokładnego planu treningowego w tym roku nie było, gdyż wszystko było bardzo dynamiczne. Trener dwoił się i troił aby przechytrzyć pogodę i dostosować treningi do tego co się działo za oknami. Gradobicia może nie było, ale również nie zużyliśmy też bardzo naszych kremów do opalania 😉 .  Ilość jednostek treningowych trochę się zmieniła, ale objętość pozostała na podobnym poziomie czyli około 22-24 godziny trenowania w tygodniu 🙂 . Generalna zasada pozostała bez zmian – jedzenie, krótka przerwa, trening, jedzenie… i tak w kółko. Przed kolacją często też udawało nam się porozciągać i porolować.
Pierwszego dnia potruchtaliśmy sobie prawie 20 km a po południu 70 km rowerowania czyli bardzo, bardzo udany dzień 🙂 .

Pierwsze bieganko 🙂

Pierwszy dzień to i pierwsza niespodzianka – nasza Sielpia zrobiła nam psikusa i „wylała” całą wodę z jeziora  😯 . Normalnie bym w to nie uwierzył, że jest to możliwe ale wygląda to tak jakby ktoś wyjął korek i pozbył się wody. Podobno jest to związane z oczyszczaniem dna i budową nowych, pięknych plaż. Może i tak, tylko szkoda, że nie zrobili tego przed majówką bo podobno na wakacje ma być wszystko gotowe. W przyszłym roku sprawdzimy co im z tego wszystkiego wyszło.

Gdzie jest nasza woda?

Następny dzień zaczęliśmy od testu ortostatycznego (nawet program pocztowy nie ma tego w słowniku i podkreśla mi na czerwono 😛 ). Idealny test na początek dnia. Leżysz 10–15 minut i sprawdzasz tętno spoczynkowe, potem wstajemy i sprawdzamy do jakiej wartości nam skoczy. Różnica między najniższą wartością spoczynkową i najwyższą jak wstaliśmy określa nam poziom zmęczenia organizmu. Wpisujemy do tabelki, trener analizuje i opierdziela jak ktoś się za bardzo zmęczył 😉 . Od tego testu zaczynaliśmy każdy następny dzień.

Najlepszy rodzaj treningu 😉

Potem śniadanko, chwilę leżakowania i pierwszy trening. W niedziele zaczęliśmy od roweru i był to chyba najsłabszy rower (pogodowo a nie treningowo) na obozie. Niestety dopadł nas deszcz i był trening jazdy na mokrym. No cóż, tak bywa, ale przecież na zawodach też pada więc trening odbył się do końca. Ciuchy do suszarni, odpaliliśmy suszarki do butów i mogliśmy spokojnie coś zjeść. Po południu ruszyliśmy w las i porobiliśmy tempówki w leśnej scenerii i nawet tak bardzo nie kapało.
W poniedziałek po śniadaniu ruszyliśmy do miejscowości Końskie gdzie jak co roku jeździmy na basen. Tu się nic nie zmieniło – sympatyczny i fajny basenik gdzie w wodzie bacznie pilnował nas asystent naszego trenera czyli Jasio vel Johny the Fox 🙂 .

Jaś wprowadzał drobne korekty na bieżąco 😀

Po basenie był oczywiście jeszcze czas aby spróbować lokalnych wypieków w cukierni – nie żeby z łakomstwa, lecz z kultury do regionalnych manufaktur 😉 . Po południu deszcz już trochę ustąpił i udało się zrobić trening biegowy. Na obozie zaplanowany był również trening swimrunowy, więc padło na wtorkowy poranek. Trener załatwił w Strawczynie drugi zbiornik wodny i mogliśmy spokojnie zrobić trening. Wg lokalnych wędkarzy temperatura wody przy powierzchni wynosiła 15 stopni (tyle nam też pokazywał zegarek) a 30 cm niżej już 9 stopni – brrrr. Cold is Gold jak to mówią i nie będzie żadna temperatura pluła nam w twarz 😀 . Przebierka w pianki i lecimy – najpierw bieganko a potem pierwsze wejście do wody. Trochę szczypało po twarzy, jajeczka jak orzeszki, ale poza tym to super. Drugie czy trzecie wejście już nie było takie straszne. Do wody weszliśmy oczywiście solidnie wcześniej rozgrzani, więc nie było wielkiego ryzyka zachorowania. Mimo chłodnej wody i ogólnie niewiosennej aury nikomu gluty nie leciały, nikt nie kichał. Wszyscy zdrowi i zahartowani mogliśmy spokojnie wstawić się na popołudniowy rower.
Pierwszy trening swimrun-owy
Zapomniałem jeszcze wspomnieć o wieczorach, które w tym roku były dosyć ubogie w centrum naszej „metropolii”. Brak wody w jeziorze, słaba pogoda nie zachęciła lokalnych biznesmenów do otwarcia wszystkich punktów, ale kebab, disco buda, lody i oczywiście wszechobecny automat bokser były czynne 🙂 . Jak nie padało chodziliśmy na wieczorne zwiedzanie okolicy, sprawdzając często stan zaopatrzenia lokalnych punktów gastronomicznych. Środa była dla mnie wyjątkowym dniem na tym obozie, bo właśnie w tym dniu Kuba spróbował posmakować obozu sportowego i całą drugą część obozu postanowił solidnie potrenować. Środa w ogóle była dniem zmiany turnusów – wyjeżdżali Ci którzy byli na pierwszą część obozu a przyjeżdżali Ci co mieli ochotę zostać na drugą. Drugi turnus rozpoczynał się treningiem na basenie o 10:30 i od tego treningu Kuba rozpoczął swoją przygodę z triathlonowym rygorem 🙂 . Jakoś tak się złożyło, że ten trening był naprawdę mocny i minę miał słabą jak kończył ostatnie 100 m. Na szczęście po południu był rowerek 😉 . Jako, że Kuba nie ma szosy, Kasia przywiozła mu górala i podczas gdy myśmy robili swój trening on miał swoje własne zadanie do zrobienia. Jeździł pętle po bardzo fajnej ścieżce (część trasy GREEN VELO) i tego dnia nakręcił 30 km. Myśmy za to pojechali na kawę do Kielc czyli w planie była setka. Wizyta w Macu w Kielcach powoli robi się bardzo fajną obozową tradycją. Podzieliliśmy się na dwie grupy. Jedna pojechała krótszą trasą a druga czteroosobowa o 10 km dłuższą i miała za zadanie tak jechać aby wspólnie zameldować się na kawie w Macu. Plan do zrobienia, ale niedługo po starcie Olek miał pecha, wróć, zajebistego pecha bo złapał dwa kapcie jednocześnie.

Pomoc kolegów zawsze w cenie 🙂

Nie wiem jak to możliwe, ale jak widać da się to zrobić. Jakoś to chłopaki ogarnęli i pojechaliśmy dalej. Strata była już jednak spora i musieliśmy pogodzić się z porażką. Jak dotarliśmy na miejsce to pierwsza grupa już spokojnie kończyła kawkę 🙂 . Zjedliśmy, wypiliśmy i musieliśmy się zbierać bo powrót był pod wiatr.

Grupa pościgowa na kawce w Kielcach 🙂

Z powrotem też zrobiliśmy mini zawody i pierwsza grupa wyjechała z ponad 15 minutową przewagą a my robiliśmy za grupę pościgową. Trener gnał jak mógł i nawet dogoniliśmy dwie osoby, ale całej grupy dogonić nam się nie udało. Umowa jednak była, że całe grupy trzymają się razem to uznajmy, że był remis 😉 – tym miłym akcentem po 107 km zawitaliśmy w hotelu. Kuba też zadowolony ze swojego roweru, więc spełnieni treningowo można było spokojnie iść na obiad. Następny dzień to ćwiczenie techniki czyli trening ze strefą zmian. Pętla podobna jak w zeszłym roku, kręta techniczna, szybkie bieganko, czyli cała masa atrakcji. Bardzo fajny, wyczerpujący i lubiany przez wszystkich trening. Kuba jak równy z równym gonił swoim góralem nasze czasówki i radził sobie znakomicie. Na koniec oczywiście odbyły się zawody gdzie jak co roku wygrała AGA – BRAWO GRATY!!!.

Nasza mistrzyni 🙂

Ja i Kuba czyli team Kowalczyków zajęliśmy solidną trzecią pozycję 🙂 . Po południu dla tych co nie byli na pierwszej części obozu mogli spróbować swimrun-u. Dla Kuby ważne doświadczenie bo 18 maja startuje z Damianem w parze w swimrun JEZIORAK na dystansie 11,5 km (1,5 km pływania, 10 bieganka) a ja z Łukaszem robimy dystans Ultra czyli 36 km (5 km woda i 31 km bieg). Jak poprzednio, humory dopisywały i mogliśmy solidnie potrenować. Były ważne wskazówki, podpowiedzi i zmiany w parach tak aby każdy z każdym mógł popływać i pobiegać. Bardzo intensywny dzień 🙂 .
Już powoli zbliżała się końcówka naszego obozu, ale nie mogło jeszcze zabraknąć wizyty u naszego kolegi „Bartka” co oczywiście uczyniliśmy dnia następnego. Kuba w tym czasie zrobił ponad 40 km na swojej trasie rowerowej 🙂 .

Pomnik przyrody „Bartek”

Trener chyba specjalnie tak poukładał ten plan abyśmy się nie domyślili co nas czeka w sobotę. Wszystko pozamieniał i na rower pojechaliśmy po śniadaniu – kierunek Oblęgórek czyli najfajniejsza górka w okolicy i jej 1,5 km podjazdu. Tam właśnie mieliśmy do zrobienia kilka podjazdów i zjazdów. Wiadomo jak ja lubię zjazdy – wymiana pieluchy na szczycie i dopiero mogę jechać 😉 . Gadać sobie można, ale wszystko co do zrobienia było, zrobiłem – trening wykonany 🙂 .

W drodze do Oblęgórka

Końcówka podjazdu 🙂

Do hotelu zjechaliśmy się razem z Kubą – okazało się, że zrobił w tym czasie życiówkę i przejechał ponad 50 km (na góralu!) – WOW! Po obiedzie był spacer regeneracyjny gdzie zmuszono nas do degustacji gofrów 😛 .

Gofry zajechały 😛

Po południu pozostało już tylko około 13 km biegania po leśnym szlaku. Każdy bieg swoim ustalonym tempem i nikt się nie zgubił (to nie znaczy, że lekko niektórzy nie zboczyli z trasy 😉 . Po takim dniu wieczorkiem zasłużone lody i dla nielicznych wjechał kebs 😉 .

3000 kcal – dieta młodych 🙂

W niedziele po obiedzie już trzeba było się zbierać, ale to nie przeszkodziło aby zrobić po śniadaniu trening biegowy. Obóz zakończyliśmy sympatycznymi tempówkami 🙂 .
Do tej pory nie wiem jak ja zapakowałem do samochodu strefę zmian (to ten wieszak na którym wisiały rowery), dwa rowery czasowe, jeden górski i bagaże dla trzech osób – oczywiście jeszcze Kubę na przodzie. Wszystko się jakoś zmieściło – UFFF 🙂 . Jako że Kuba z nami nie był w odwiedzinach u „Bartka” postanowiliśmy po drodze do domu jeszcze zobaczyć ten wspaniały pomnik polskiej przyrody.

Bartuś i MY 🙂

Cały obóz jak zawsze udany towarzysko i sportowo. Bardzo dziękuje Wszystkim za przemiło towarzystwo a Kubie wyjątkowo za to, że się odważył pojechać i ćwiczył równo z całą ekipą – DUMA 🙂
Pozostało jeszcze podać trochę sportowych cyferek:
Na rowerze zrobiliśmy prawie 450 km
Przebiegliśmy 91 km
Popływaliśmy ponad 10 km
Kuby wyczyny
Rower 130 km
Bieg 38 km
Pływanko 6 km
I kto jest debeściak? 😉
Do zobaczenia 18 maja w Iławie na Jezioraku 🙂
Fot: Triclub