Trochę się działo w tym miesiącu i aby nie spamować skleciłem wszystko w jeden post . Lipiec zaczął się od wyjazdu do Bydgoszczy – 6 lipiec. Już w zeszłym roku planowałem tam pojechać, bo słyszałem same dobre opinie o tych zawodach. Musiało coś w tym być, jak w ciągu kilku lat Triathlon Bydgoszcz został jedną z najpopularnieszych imprez triathlonowych w Polsce. Zapewne od początku sensację wzbudziła strefa zmian gdzie chyba jako pierwsi w Polsce zorganizowali ją pod dachem, czyli na terenie hali sportowej. Do tego dołożyli dobrą organizację i sukces gotowy.

Strefa zmian, fot. Enea Bydgoszcz triathlon

Zapisany byłem na 1/4 IM (950 pływania, 45 roweru i 10,5 biegu) razem z prawie 4000 uczestników (na różnych dystansach). Wśród uczestników siedmioosobowa grupa z TRICLUB-u z dowódcą na czele 🙂 . Wszystko poszło wg szablonu czyli nocleg dzień przed, zawody w sobotę i do domu. Jak dotarłem na strefę aby wstawić rower to muszę przyznać, że tyle rowerów pod dachem robi naprawdę spore wrażenie. Sam odbiór pakietów (fajny worek w pakiecie) bardzo dobrze zorganizowany i do tego jeszcze ten festiwal foodtrucków – to musiało poczekać do soboty 🙂 . Pływanie odbywało się w rzece Brda i zaczynało od skoku z pomostu (na nogi). Ustawiliśmy się z Pawłem jak pierdoły na końcu kolejki (mieliśmy oglądać start Łukasza, ale i tak nic nie widzieliśmy) i musieliśmy dosyć długo czekać na swój start. W końcu jednak wskoczyliśmy i od razu miła niespodzianka – bardzo czysta woda. Płynąc można było sobie nawet pooglądać dno rzeki – jak na nasze krajowe warunki to nietypowe doznania 🙂 . Początek płynęliśmy z prądem, potem nawrót i cała długość pod prąd i końcówka z prądem. Nie wiem jak to się stało (znaczy wiem – opieprzałem się), ale po wyjściu z wody, po 15 minutach i 49 sekundach, zobaczyłem przed sobą Pawła (ten to dopiero zrobił postępy w tym roku) i zaczęła się nieplanowana Triclubowa rywalizacja. Okazało się, że nauki trenerskie nie poszły na marne i do połowy trzymał się moich nóg, więc oszczędzał siły (spryciura 😉 ). W T1 go wyprzedziłem (chociaż tutaj) i wiedziałem, że aby wygrać musiałem go zostawić na rowerze bo chłopak lepiej biega ode mnie. Na rowerze były do zrobienia 2 pętle, czyli cztery nawrotki. Łatwo było więc wypatrzeć Pawła i ocenić jaka dzieli nas odległość. Zawracam na pierwszej nawrotce on tuż za mną! 😯 . Slota nie udało się zdobyć a teraz jeszcze mnie wszyscy doganiają – deprecha murowana 😉 . Jak on tak rower poprawił to nie wiem, ale nóżka mu podawała tego dnia rewelacyjnie. No nic, miałem nadzieję, że na następnej nawrotce będzie lepiej. Nawet tak było, bo zyskiwałem kilka sekund na każdej nawrotce myśląc już o biegu. Wpadłem do T2 z czasem roweru 01:06;55 (trasa była krótsza o prawie 5 km),  szybka zmiana i lecę na trasę biegową gdzie czekały na mnie dwie pętle. Na początku tempo mocne, Pawła nie widać więc była szansa. Zawody kończą się jednak na mecie i trzeba było być czujnym do końca. Na ostatnim kilometrze zobaczyłem jak wyłania się zza zakrętu. Włączyłem rezerwę energii i gnam ile sił. Widzę metę i już wiem, że dam radę. Na mecie, dla Wszystkich, czekała szarfa jak na zwycięzce całych zawodów – bardzo miły gest organizatorów. Udało mi się wpaść na metę z czasem 47:47 i łącznie o 6 sekund szybciej od Pawła. Niech mi nikt nie mówi, że takie drobiazgi jak szybka zmiana butów czy szybkie zdjęcie pianki nie ma tutaj znaczenia 😀 . Później się okazało, że w T1 byłem szybszy o 10 sekund i to mogło być kluczowe 🙂 . Rywalizacja była zajebista, adrenalina i zdrowe koleżeńskie ściganie. Gratuluje Paweł progresu jaki zrobiłeś – spróbuje Ci uciec  w Nieporęcie na połówce 🙂 . Oczywiście wspomnę jeszcze o strefie finishera, bo po wspomnieniach z Luksembourga naprawdę warto. Ło matko czego tu nie było – arbuzy, napoje, pomarańcze a nawet lemoniada – świat zwariował 😛 .  Warto było przyjechać i zobaczyć te słynne zawody w Bydgoszczy i mimo drobnych minusów jak niedomierzone trasy (zwłaszcza rower) czy długiej kolejki do startu z wody to zawody były bardzo fajne. Mimo bardzo mocnej obsady, z czasem 02:15:36 udało mi się zająć  10 miejsce w kategorii na 99 startujących i 116 na 1113 w open. Dupy nie urywa, ale szlochać też nie będę 🙂 .

Zwycięzcy 🙂

Ja z Pawłem – ma się tego bicka 😛

Bardzo ładny medal 🙂

Po zawodach zrobiliśmy degustacje na festiwalu foodtrucków – no tu było co degustować 🙂 . Gratulacje dla Łukasza za pucharek i reszty ekipy za super wyniki. Następny dzień był dniem kibicowania Kasi na 1/8 w Bydgoszczy i chłopakom co startowali na pełnym dystansie w Roth – trzymam kciuki Panie i Panowie 🙂 .
Następny sportowy akord to trochę nieplanowany Tricamp w Kraśniku. Miał być triathlon we Wrocławiu na który się bardzo nastawiałem, ale niestety imprezę odwołali. Trochę się łamałem z tym Kraśnikiem, ale w końcu dostałem zielone światło i zdecydowałem się pojechać. To już była moja kolejna wizyta w tym miejscu i zawsze lubiłem tu przyjeżdżać. Domki nad samą wodą, super warunki do pływania, dobry asfalt, fajne bieganko – idealnie na pięciodniowy wypad. Startowaliśmy w środę 17 lipca i od razu zrobiliśmy tego dnia dwa treningi. W planie były jak zawsze trzy treningi dziennie, które ulegały drobnej modyfikacji ze względu na pogodę. Jeden z treningów był poświęcony technicznej części triathlonu czyli strefie zmian. Były zmiany, szybkie zejścia z roweru, wewnętrzne zawody. Jak zawsze na takich wyjazdach było przesympatycznie. Jadaliśmy jak zawsze w Kraśniku, w Sprytnej kuchni gdzie pierogi nie dość, że w dobrej cenie to jeszcze smakowały wybornie (i nie tylko pierogi). Poza treningami udało się jeszcze złapać solidnego kapcia gdzie bez dodatkowego transportu bym chyba nie wrócił (dzięki Kamil).

Na szczęście pod koniec treningu 🙂

W sumie udało się w tym czasie przejechać prawie 250 km, przepłynąć ponad 7km i przebiec około 50 km. Bardzo fajnie spędzone treningowe 5 dni – dziękuje Wszystkim za przemiłe towarzystwo 🙂

Cała obozowa ekipa 🙂

Rowerowanie 🙂

Pływanko było codziennie

Humory dopisywały 🙂

Triathlon w Rawie nie był jakoś wcześniej planowany, ale że Rawa jest 70 km od Warszawy to wstyd było nie skorzystać. Startowałem na dystansie  olimpijskim (1500 pływania, 40km roweru i 10 km biegania), ale z dopuszczonym draftingiem czyli mogliśmy mieć tylko rowery szosowe ze zdjętymi lemondkami. Rowery czasowe były zakazane. Wszystko dlatego, że przy dozwolonym draftingu jedzie się w grupie i ręce trzeba mieć na hamulcach a tego nie umożliwia lemondka (kiedy z niej korzystamy). Nie za bardzo dobrze się czuje w jeździe na kole na zawodach, ale gdzieś trzeba to doświadczenie zdobywać. Zawody w Rawie to takie przeciwieństwo Bydgoszczy. Tam wielka impreza, wielcy sponsorzy, czołowi zawodnicy a tutaj kameralna impreza (na olimpijkę było zapisanych nieco ponad 100 osób) zrobiona przy wysiłku lokalnych organizatorów, wolontariuszy, z niewielkimi sponsorami. Niestety coraz mniej jest takich imprez bo zwyczajnie finansowo się to zapewne nie spina. Ale fajnie, że jeszcze są i są to imprezy, na których wybacza się wiele niedociągnięć. Przypomina to raczej wielki fajny triathlonowy piknik. W sumie uzbierała się nas 9 osobowa grupa, która chciała 28 lipca trochę się pościgać.

Triclub-owa ekipa

Start był przewidziany na godzinę 11, więc przyjechaliśmy z Kasią około 9 aby spokojnie odebrać pakiet i wstawić rower. Przy wejściu do strefy sędziowie ostro pilnowali i nie wpuszczali ludzi, którzy mieli nieprzepisowe rowery. Bardzo dobrze, bo możemy się ścigać, ale uczciwie i honorowo (co nie wszystkim się udawało). Sam zalew i jego okolica bardzo ładnie zagospodarowane.

Przed startem 🙂

Start odbywał się z wody (to już rzadkość na zawodach) wzdłuż pomostu. Przez obniżony poziom wody sporo było zarośli, ale poza tym woda bardzo przyjemna. Wysokie i bardzo widoczne bojki ułatwiały nawigację. Mieliśmy 2 pętle do zrobienia a po pierwszej  pętli trzeba było wyjść na brzeg, przebiec pod namiotem symulującym bojkę i wskoczyć z powrotem do wody. Czasami tak się zdarza na zawodach i głównie jest to związane z małym zbiornikiem wodnym i brakiem miejsca na zrobienie jednej 1.5 km pętli. W Rawie startował też Paweł i miała to być druga bezpośrednia konfrontacja między nami.

Wyjście z wody

Wyszedłem z wody nieco szybciej (28:35) i kiedy już biegłem z rowerem, Paweł się dopiero przebierał. Wiedziałem, że muszę dorwać mocną grupę by razem szybko dojechać na mety (peletony z zasady jadą szybciej on pojedynczego kolarza). W połowie pierwszego kółka (do zrobienia były trzy) dojechałem do gościa, z którym zaczęliśmy się zmieniać. Wydawało mi się, że trochę było za wolno, ale nie było innej alternatywy. Po jakimś czasie dołączył się następnym a w połowie drugiego kółka dopadło nas dwóch szybszych kolarzy i grupa zaczęła trochę szybciej jechać. Jeżeli Pawłowi nie udało się znaleźć dobrego towarzystwa to na pewno go odsadziłem. Robiąc sobie te wszystkie analizy i wykresy 😛 , po lewej stronie właśnie pojawił się wspomniany Paweł i to z uśmiechem na ustach, wyprzedzając mnie jak furmankę 😯 . Cała motywacja właśnie spadła z hukiem na ziemię 😛 . Paweł gnał ile sił aby nas dojść i widać było, że trochę przesadził i był z lekka wyczerpany, ale od tego czasu jechaliśmy już razem.

Zejście – profeska 🙂

Tak dojechaliśmy do mety z czasem 01:10:03 i razem ruszyliśmy na dwie pętle trasy biegowej. Trasa prowadziła wokół zalewu, było ciepło i chyba dla nas dwóch nie był to dobry biegowy dzień. Padła propozycja byśmy razem cisnęli do mety wzajemnie się napędzając. Tak zrobiliśmy, ale nie ma co się czarować, jakby Paweł chciał to mimo wyczerpania na rowerze spokojnie by mnie wyprzedził. Mamy zatem remis i decydujące rozstrzygnięcie będzie w Nieporęcie 😀 . Na metę wpadliśmy razem, pokonując 10 km w 44:31 czyli ze średnim tempem 04:35. Powinno być sporo szybciej 😳  .

Do mety 🙂

Strefa finishera nieco się różniła od tej w Bydgoszczy 😉 , ale zupełnie nikomu to nie przeszkadzało. Woda i arbuzik były a dodatkowo można było sobie kupić lody. Poza tym dla zawodników przygotowany był wielki grill z kiełbasą i kaszanką. Wszystko było super gdyby nie jeden fakt, że następnego dnia pojawiło się na FB zdjęcie gościa, który bezczelnie jechał sobie na naszym dystansie rowerem czasowym na lemondce. Dodatkowo jeszcze palant (z lokalnego klubu triathlonowego) wygrał moją kategorię. Złożyłem oczywiście protest, ale może nie będę cytował żenującego tłumaczenia organizatorów aby nie psuć fajnego wrażenia zawodów. Ogólnie z czasem 02:25:05 zająłem drugie miejsce w kategorii (na 27 osób) i odebrałem fajoski pucharek.

Jest pucharek 🙂

W generalce byłem 16 na 98 startujących. Gratulacje dla Wszystkich Triclub-owiczów. Z taką ekipą każde zawody to wielka frajda.

Szczęśliwi 🙂

31 sierpnia zapisany jestem na 1/2 IM w Nieporęcie, no chyba, że jeszcze wcześniej coś się trafi 😉 . Poza tym czeka mnie jeszcze wspaniały swimrun w Solinie no i na koniec creme de la creme czyli PIEKŁO CZANTORII – tym razem zapisałem się na dwa kółka, czyli 42 km gdzie przewyższenia wynoszą jakieś 3800 m. Bedą udka piekły  😆  .
Przełom września i października to jeszcze oczekiwanie na wyniki losowania na maraton w Londynie – trzymajcie kciuki 🙂 .
Trzymajcie się cieplutko