Nieudane próby zdobycia slota trochę mi podcięły skrzydełka i jedyną opcją aby się zrehabilitować były zawody w Nieporęcie, gdzie zapisałem się na 1/2 IM. Łukasz twierdził, że powinienem celować w 4:45 a on z reguły się nie myli w takich wyliczeniach 😉 . Tak też celowałem, ale jak patrzyłem w niebo, to piękne sierpniowe upały przeciągnęły się aż do 31 sierpnia kiedy miałem startować. Upał taki sam dla wszystkich, ale jeden znosi go lepiej inny gorzej. Jedno jest pewne, że przy takim upale ciężko jest pobiec w okolicach życiówki. Na przetarcie przed zawodami w Nieporęcie wystartowałem jeszcze spontanicznie w Kozienicach w olimpijce, ale to już zostawiam na koniec. Nie ma co się rozpisywać o pogodzie – trzeba był się spiąć i dać z siebie wszystko. Jak już policzyłem to był mój 32 start triathlonowy więc powoli spina startowa staje się mniejsza lub ja nauczyłem się ją kontrolować. Spina, spiną, ale starałem się skrupulatnie przygotować do tego startu (w sumie to jak do każdego 😉 ) czyli od środy skrupulatne ładowanie węgli a od czwartku wlewanie w siebie izotoniku i innych płynów aby organizm był nawodniony. Pamiętałem nawet by się wyspać 🙂 . Może poza zbiciem wagi zrobiłem chyba wszystko co mogłem – chociaż zawsze można więcej – ech te moje narzekanie 😉 . Zapomniałem wspomnieć, że z zawodów w Nieporęcie zrobiły się Mistrzostwa Triclubu – pewnie ze względu na lokalizacje i dobry termin zawodów, więc trzeba było się ostro spinać. Zapisało się od nas mnóstwo osób a po zawodach Tomek Saba wraz z Anetą przygotowali u siebie impreze dla całego klubu DZIĘKI WAM WIELKIE 🙂 . Start był zaplanowany na 9:00, ale już tradycyjnie przyjechałem na miejsce przed organizatorami 😛 . Spokojnie nasmarowałem łańcuch, wstawiłem rower, kilka razy sprawdziłem czy wszystko ok i mogłem spokojnie poczekać na rozpoczęcie rozgrzewki. Oczywiście jeszcze strzeliliśmy wspólną fotę bo przecież są rzeczy najważniejsze 😉 .
Przed startem udało się chwilkę, pobiegać i wejść do cieplutkiej wody (nawet były szanse by zakazali pianek), więc wszystko zgodnie z planem. Na pływaniu był rolling start (czyli wchodzenie do wody po kilka osób) i do zrobienia były dwie pętle. Miałem ruszyć na początku, ale w końcu ruszyłem wspólnie z całą Triclubową ekipą. No i zaczęło się 🙂 Dosyć szybko udało mi się znaleźć swój „tor” i gnałem co sił. Po pierwszym nawrocie miałem drobne problemy (później się okazało, że nie tylko ja) z nawigacją. Bojka na którą płynęliśmy była biała, w kształcie trójkąta i jeszcze nie za wielka. Jej kształt zlewał się z żaglami łódek i zwyczajnie chwilę mi zajęło bym ją zlokalizował. To pływanie to również ostatnie pływanie dla mojej pianki, która stała się dosyć „przewiewna” i na nowy sezon będzie trzeba skoczyć na shopping 😀 . Tak sobie płynąłem w tej dziurawej piance, aż udało mi się osiągnąć najlepszy czas na takim dystansie – wyszło 31:27 co dało tempo 1:39/100 m – YUPIII.
Poleciałem szybko po bajka i w drogę gonić resztę. Trasa płaska czyli taka jak lubię, słaby wiatr i do zrobienia cztery pętle. Już tu startowałem (na innym dystansie) i trasę rowerową kojarzyłem. Piszę „kojarzyłem”, bo w moim przypadku by poznać trasę potrzebuje ją przejechać ze dwadzieścia razy 😛 . Wszystkiego pilnuje, czyli żel co dwadzieścia minut, bidon na godzinę, odstęp od innych (było oczywiście bez draftingu – choć wielu tego nie pojmowało). Pierwsze dwie pętle poszły gładko, ale drobne przeszkody pojawiły się na trzeciej pętli. Widziałem, że miałem niezły czas na połowie dystansu, ale to był też ten moment kiedy dołączyły do nas rowery z dystansu 1/8 i 1/4 (startowali godzinę po nas). Zrobiło się zwyczajnie tłoczno i było sporo wyprzedzania. Przy uczciwej jeździe, czyli zachowywaniu regulaminowych odstępów, trochę spowolniało to jazdę. Upał był spory więc wiedziałem, że trzeba się nawadniać i wydoiłem na rowerze trzy bidony izo. Taki upity zszedłem z roweru po dwóch godzinach 26 minutach i 54 sekundach. Nie ma co gadać – byłem mega zadowolony. Ze średniej mocy może nie do końca (238 W), ale średnią prędkość 36,6 km/h brał bym przed zawodami w ciemno 🙂 . W strefie się pogubiłem i wlazłem w złą alejkę więc straciłem kilka cennych sekund. Rower na wieszak, buty, czapka, numer startowy, żele i biegnę na ostatni etap tych zawodów.
Pierwszy bufet jakiś kilometr od strefy i muszę przyznać, że organizatorzy się tutaj popisali. Poza typowymi napojami jak izo i woda, były banany i LÓD – tak tak, wolontariusz serwował całą miskę lodu w kostkach. Już kiedyś spotkałem się z takim luksusem, ale cały czas to duża rzadkość na zawodach. Zacząłem spokojnie w okolicach 4:50-5:00 aby po około trzech kilometrach spróbować utrzymać 4:45. Liczyłem, że może się uda dobiec takim tempem (w Luksemburgu miałem średnie tempo 4:38). Przez dwie pętle nawet się udało, ale potem wszystko siadło. Mimo drugiego bufetu gdzieś na 4 km pętli oraz rewelacyjnym mieszkańcom, którzy lali na nas zimną wodą nie byłem w stanie utrzymać tempa i jedynie próbowałem by nie przekraczało 5 min na kilometr. Kilka dni przed zawodami wziąłem dwie sesje masażu aby być pewien, że prawa czwórka wytrzyma – wytrzymała 🙂 . Nie myślałem już tak bardzo o ostatecznym wyniku więc to co zobaczyłem na mecie mnie zszokowało. Uwierzyłem chyba dopiero jak sprawdziłem oficjalny komunikat. Wg Łukasza 04:46:53 było w zasięgu, ale nie wierzyłem, że przy tej pogodzie, a jednak 🙂 . Całe moje bieganko zrobiłem w 1:45:08 czyli tempo 5:01 (tak jak pisałem dupy nie urywa). Ostateczny czas dał mi 9 miejsce w kat (na 58 startujących) i 22 w generalce (na 151 osób). Co tu pisać – bardzo się cieszę, zwłaszcza, że jak bym utrzymał tempo z Luksemburga (co jest możliwe) to zejście poniżej 4:40 jest do uzyskania. Na przyszły sezon trochę popracuje nad wagą i dam radę 🙂 . Strefa finishera, jak to często w polskich zawodach bywa – bardzo bogata – owoce, woda, izo, piwko bezalkoholowe, Redbull i koktajle owocowe prosto z blendera!!! – Świat oszalał 🙂 .
Turbo gratulacje dla tłumu Triclub-owiczów co wystartowali na wszystkich możliwych dystansach. Trener oczywiście pozamiatał w 1/8 i zgarnął następny pucharek z nr 1 🙂 – dokładne wyniki na klubowym FB – https://www.facebook.com/triclubpl/. Mistrzostwa Triclub-owe bardzo bardzo udane 🙂 . A teraz ta upragniona wisienka czyli zaręczyny Eli na mecie – GRATULACJE 🙂 .
Po zawodach zawitaliśmy u Tomka i Anety na wspomniany Triclub-owy grill – impreza zorganizowana z największymi detalami, pysznie, sympatycznie i uroczo. Jeszcze raz WIELKIE DZIĘKI za to zaproszenie. Ze względu na ochronę danych osobowych oraz późną porę imprezy, zdjęcia nie zostaną opublikowane 😉
Tydzień wcześniej, tak trochę spontanicznie wziąłem udział w zawodach w Kozienicach. Dystans olimpijski, start o 13 (czyli bez noclegu) i do tego impreza organizowana przez Jurka Górskiego. Bardzo fajne kameralne zawody, bez przepychu, z luzem – takich już jest niestety niewiele. Na pływaniu dwie pętle z wyjściem z wody po pierwszej (trochę długi bieg do startu drugiej pętli), ale za to fantastyczne wielkie pomarańczowe bojki – idealne do nawigacji. Na rowerze i bieganiu tak samo po dwie pętle. Udało się uzyskać czas 2:15:34 co dało mi 4 miejsce w kategorii i 15 w open (na 96 osób). Bardzo sympatyczna impreza na którą na pewno kiedyś wrócę 🙂
OFICJALNIE UZNAJE SEZON TRIATHLONOWY 2019 ZA ZAMKNIĘTY. Pozostaje jeszcze zamknąć sezon swimrun-owy i sezon sekcji górskiej 😉
W najbliższy weekend Swimrun Solina (20,6 km biegu i 3,4 pływania) a 16 listopada 47 km biegu po górach z metą na Czantorii.
Zdjęcia: Triclub, Marcin Szatkowski, Krzysztof Urban, Garmin Irontriathlon
Trzymajcie się 🙂