Są imprezy biegowe, pływackie czy triathlonowe, ale są również te z innej galaktyki czyli Swimrunowe 🙂 . Połączenie pasji Gabi i Kacpra, cudownych wolontariuszy, wspaniałego miejsca, super organizacji i pięknej pogody daje to co w wielu przypadkach nieosiągalne – KOSMICZNE ZAWODY. Jak ktoś jeszcze nie wie o co chodzi w tej pięknej dyscyplinie to zapraszam do mojej relacji z pierwszego Swimrunu http://toady.pl/2018/09/19/swimrun-ta-piekne-dziwadlo/ .
To już nasza druga wizyta w Solinie na imprezie organizowanej przez Swimrun Poland a tym razem trafiliśmy jeszcze dodatkowo w mega pogodę. Nie dość, że wszystko zagrało to jeszcze przyjechaliśmy tutaj ponad dwudziestoosobowym Triclub-owym składem. Przyjechały żony, mężowie, partnerki, partnerzy i synowie, a że powszechnie wiadomo, że towarzystwo tworzy atmosferę to zawody były już udane zanim się rozpoczęły. Tak jak w zeszłym roku, wszyscy mieszkaliśmy w hotelu Jawor, dosłownie na przeciwko startu. Przyjechaliśmy (Kasia, Kuba i ja) w piątek, 13 września, ponieważ start był zaplanowany w sobotę na godz. 10:00 rano dla dystansu marathon (20,6 km biegu i 3,4 km pływania) i 13:30 dla dystansu sprint (9,7 km biegu i 1,4 km pływania) – na dystansie Ultra nikt od nas nie startował. Od razu tutaj chciałbym pochwalić Kubę, który zdecydował się wystartować na dystansie sprinterskim, będąc jednocześnie najmłodszym uczestnikiem zawodów – BRAWO – rodzice pękają z dumy 🙂 . Startował razem z Ewcią czyli żoną Łukasza, czyli trenerową 😉 , która wraca do startowania w triathlonach i swimrunach – SUPER 🙂 . Ja startowałem, tak jak w zeszłym roku, z Łukaszem na dystansie marathon i nie ma co kokietować, że nie przewijała mi się myśl aby obronić to trzecie miejsce albo je nawet spróbować poprawić. Trzeba było jednak spojrzeć na to realistycznie – Łukasz był tydzień po Mistrzostwach Świata i nawet najlepszy koń potrzebuje kiedyś się zregenerować 🙂 . Trasa był identyczna, więc to trochę ułatwiało i dodatkowo na koniec można było sobie porównać czasy i warunki.
Piątek był czasem relaksu czyli spacer po zaporze, obiadek w Zakapiorze (niestety Muzyczny Sagan tym razem nie przygrywał 🙁 ), odprawa techniczna i odbiór pakietów startowych. Wieczorkiem jeszcze zebranie w „świetlicy hotelowej” i uzupełnianie płynów 😉 .
Z soboty na niedzielę trochę popadało i obawialiśmy się, że będzie ślisko. Jednak już przed godz. 10:00, kiedy spotkaliśmy się na wspólnej foci, pogoda się na szczęście poprawiła.
Może i w nocy popadało, ale nie była to ulewa i raczej trasy były suche – ufff 🙂 . Niby wszystko w kapitalnych humorach to jednak stresik się pojawił. Wszystko było dopięte, sprzęt przygotowany, więc pozostało tylko dobrze to rozegrać.
Tak mówię jakbym to ja miał rozgrywać 😛 – Łukasz prowadził nas oczywiście podczas biegania i pływania, więc ja się raczej dostosowywałem do jego planów 🙂 . Punkt 10:00 ruszyliśmy – najpierw 2,5 km biegu i potem do wody.
Wystartowaliśmy z pierwszego rzędu i w czołówce udało nam się wskoczyć do wody. O matko jaka zajebista woda – może nie wszyscy wiedzą, ale jest generalnie zakaz kąpieli w całej Solinie, więc to jedna z niewielu możliwości kiedy można tam popływać. Temperatura, czystość – wszystko perfekcyjne. Pierwszy odcinek pływacki był krótki, ale drugi to już 1000 metrów więc Łukasz nie brał jeńców 😀 .
Zaraz potem rozpoczął się podbieg pod Jawor (741 m.n.p.m) czyli najgorsza część tej trasy. Jakoś udało się tam wdrapać i w nagrodę za te wysiłki czekał na nas fajnie zaopatrzony punkt żywieniowy. Jak zawsze przemili wolontariusze serwowali magnez w płynie, wodę, żelki, czekolada czy banany.
Szybko coś zjedliśmy, napełniliśmy bidony (tzw soft flaski mamy ze sobą pod pianką i jakoś nawet nie uwierają) i ruszyliśmy dalej. To był dopiero 10 km, więc jeszcze sporo było przed nami. Biegliśmy łeb w łeb z parą w mixie i parą szybkich biegaczy w męskiej. O ile mix nam nie „zagrażał” w naszej kategorii (choć w Open już tak) to para męska była naszą bezpośrednią konkurencją. Na szczęście byli słabsi w pływaniu 😉 . Dziesiąty kilometr to poza bufetem, oznaczał również, że byliśmy na szczycie Jawora. A jak to w w górach bywa jak się na nie wbiegnie to potem trzeba z nich zbiegać 😯 . Od tego momentu wpis jest dla osób pełnoletnich 😛 . Zaczęła się najgorsza część tego swmirun-u czyli to znak, że turyści będący na szlaku mogli usłyszeć donośne:
Ja: O ku&%a!!!
Znowu ja: Łukasz – ja pier$&#e – zwolnij
On: Dobra tam, dawaj lecimy
On: puść nogę, puść nogę!!!
P.S. – oczywiście nie zwolnił 😯
W końcu przez chwilkę było równo i biegliśmy zaraz za „szybką parą”. Okazało się, że wszyscy przeoczyliśmy (dla mnie to chleb powszedni 😛 ) skręt w prawo i musieliśmy się cofać. Faktycznie był słabo oznakowany i trzeba było patrzeć dookoła a nie lecieć za pierwszymi. No nic – znaleźliśmy dobrą drogę i znowu dzida na dół.
Po chwili zza pleców mogłem usłyszeć donośne „dawaj Magda, wyprzedzamy bo on nie umie zbiegać” 🙄 – dogonił nas Jacek Lisowski (serdecznie pozdrawiam) z partnerką i nie dość, że dogonił to jeszcze faktycznie zaczęli nas przeganiać na zbiegu. Nie obyło się to bez komentarza trenerskiego, żebym zobaczył jak się zbiega i jak wolno biegniemy, że inni nas na zbiegu przeganiają. Ja tu walczę o życie o oni mi tu, że wolno – nie wytrzymam 😀 – jeszcze kiedyś się nauczę 🙂 . Dobiegliśmy do wody i sytuacja się na szczęście odwróciła – można było usłyszeć nad wodą „Magda daj spokój – to nie ma sensu” 😆 . Wszytko to odbywało się z uśmiechem na twarzy i przy fantastycznych humorach – to jest właśnie Swimrun 🙂 . Błyskawiczne wejście do wody i płyniemy. Nie chciałbym nas tak wychwalać, ale zmiany nam wychodzą super – komunikacja jest konkretna, zgranie bezbłędne i nawet chwili przestoju nie ma na brzegu. Po tym całym zbiegu było 700 metrów pływania, więc Łukasz nadrobił wszystkie straty na zbiegach – ufff 🙂 . Teraz kilka krótkich odcinków biegowo pływackich i w końcu ostatni długi sześcio kilometrowy. Na tym odcinku był jeszcze podbieg na Werlas (556 m.n.p.m) i bufet po drodze, ale na szczęście zbiegi już nie były takie straszne jak na Jaworze. Na ten odcinek wyszliśmy z wody pierwsi i jeżeli nikt nas na nim nie dogoni to powinniśmy kontrolować sytuację do końca. Po drodze żelik (jest na nie specjalna kieszonka w piance), trochę izo do popicia i lecimy. Co jakiś czas oglądałem się za siebie, ale nikogo nie było – dobiegliśmy do wody i od tego momentu zostało nam sześć odcinków. W sumie niecałe 2 km biegu i 700 metrów pływania. Po drodze minęliśmy jeszcze kilka par z dystansu ultra i w końcu pozostał ostatni odcinek. A tam ten krótki, ale upierdliwy podbieg i już było słychać kibiców.
Cała ekipa darła się ile mogła 🙂 . Na mecie już tylko pozostało otworzyć szampana – mamy pierwsze miejsce!!! (w kategorii i open). Udało nam się ukończyć z czasem 3:12: 05 czyli trzy minuty lepiej niż w zeszłym roku – siła!
Przybiegliśmy przed startem dystansu sprinterskiego, więc udało się jeszcze pokibicować na starcie wszystkim Triclubowiczom. Oczywiście obowiązkowa fota z najmłodszym uczestnikiem zawodów przed jego startem 🙂 .
Na mecie pogoda była wyśmienita i mogliśmy chwilkę wypocząć zanim przybiegną nasi sprinterzy. W między czasie skoczyłem na zupkę, która się należała każdemu uczestnikowi. Z reguły na zawodach jedzenie jest między słabe a może być, ale ta zupka odpowiadała atmosferze całych zawodów – była wyśmienita. Kukurydziana, lekko pikantna, rewelacja – nawet udało mi uprosić dokładkę – mniam 🙂 . Akurat starczyło czasu na szybki wypoczynek, kiedy zaczęli przybiegać pierwsi sprinterzy a wśród nich Kuba z Ewcią. Wpadli na metę z uśmiechem i radością i coś czuje, że mieli ochotę na dłuższy dystans 😉 . Gratulację dla wszystkich Triclub-owiczów, którzy dzielnie zmagali się na dystansie sprinterskim oraz maratońskim – BRAWO 🙂 .
Około 16 odbyła się dekoracja gdzie mogliśmy z dumą odebrać nagrody i prężyć się do publiczności 🙂 .
Po dekoracjach tradycyjnie zrobiliśmy sobie obowiązkową wspólną Triclub-ową fotkę na ściance 🙂 .
Wieczorem to już tylko świętowanie, imprezowanie i wspominanie wspaniałych zawodów. Jak w zeszłym roku tak i teraz Swimrun Poland zorganizował wieczorną imprezkę, która przeniosła się, jak ostatnio do lokalnej imprezowni 😉 . Zdjęcia z tego eventu zostały oczywiście ocenzurowane 😀 . Następny dzień był dla jednych trudniejszych dla inny łatwiejszy – poza drobnym bólem głowy 😉 pojawiły się „lekkie” zakwasy. Z daleka (zwłaszcza na schodach) było wyraźnie widać kto brał udział wczoraj w zawodach 😀 .
Mimo zakwasów i bólu głowy weekend był znakomity i na pewno pojawimy się tu za rok a wcześniej zapewne jeszcze na Jezioraku – dzięki SWIMRUN POLAND 🙂 .
Teraz pozostaje się zregenerować i zacząć przygotowanie do 16 listopada gdzie będzie do pokonania 47 km (4000 metrów przewyższeń) podczas piekła Czantorii.
Trzymajcie się cieplutko 🙂
22 września 2019
Dodaj komentarz
4030