To chyba z ciekawości, chęci przeżycia czegoś nowego, czy nie wiem jeszcze z jakiego innego powodu mogłem zapisać się na Rzeźniczka? Jak sięgnę pamięcią to nie kojarzę abym kiedykolwiek był latem w górach czy darzył ten region Polski jakąś szczególną sympatią (ciężko coś lubić jak się tego nie widziało 😛 ). Zawsze jak gdzieś jechaliśmy to było to miejsce niedaleko jakiejś wody. No niby byłem kiedyś z wycieczką szkolną (nie pamiętam czy z podstawową czy średnią) w Solinie, ale było to tak dawno, że można uznać, że gór w lato nie widziałem. Tą część Polski znam tylko z wyjazdów narciarskich. Niby Bieszczady to nie Tatry, ale nizina to na pewno nie jest 😉 .  Jeśli w ogóle chodzi a zawody biegowe to w tym roku przeważają u mnie debiuty: Wings for Life, Rzeźniczek no i częściowo swimrun. Wynika to pewnie z chęci pobiegania w innej formule i innym terenie niż chodniki czy leśne ścieżki. Ale co to w ogóle jest ten Rzeźniczek?

Rzeźniczek czyli taki młodszy brat słynnego już Biegu Rzeźnika (80 km). Został stworzony dla tych co planują pobiec w przyszłości legendarnego Rzeźnika lub zwyczajnie dla tych co 80 km to nieco za dużo. 28 km Rzeźniczka wydaje się w sam raz dla tych co chcą rozpocząć przygodę z biegami górskimi a w przyszłości może zostać tzw. Ultrasami czyli długodystansowymi biegaczami górskim. Poza dystansem, Rzeźnik różni się tym od Rzeźniczka, że w tym pierwszym biega się w parach. To znaczy jeden od drugiego nie może się oddalić od siebie na odległość większą niż 100 metrów. Dodatkowo na Rzeźniku poza standardowymi „bufetami” mamy punkty (tzw. przepaki) gdzie zostawiamy swoje zapasy (własne napoje i prowiant, koszulki na zmianę itd) i możemy a wręcz musimy z nich skorzystać (tak jest na wszystkich biegach ultra). Reszta jest taka sama, czyli biegniemy przed siebie do mety 😉 . Do mety w Cisnej, ale start jest w różnych miejscach. Rzeźniczek startuje w Solince gdzie dowożeni jesteśmy kolejką a Rzeźnik z Komańczy – tutaj zawodnicy dowożeni są autokarami.

Tu się zaczyna i kończy Rzeźniczek

Z tego czy innego powodu 2 czerwca pojawiłem się na festiwalu biegu Rzeźniczka (w tym czasie organizowanych jest kilka biegów) gdzie 2 czerwca 2018 roku  o 8 rano wystartowałem na moją pierwszą górską trasę biegową. Może drobna korekta – pojawiłem się 1 czerwca w Cisnej aby odebrać pakiet i pozwiedzać okolicę. Biuro zawodów zorganizowane było niedaleko mety więc można było popatrzeć jak mija na zegarze 14 godzina biegu Rzeźnika i pokibicować biegaczom dobiegającym do mety (może i ja tak kiedyś 😉 ). Wszystko dobrze zorganizowane, mili wolontariusze uwijają się jak w ukropie, strefa expo zorganizowana na orliku tuż obok. Nic dodać, nic ująć. Z chęcią spędziłem tutaj trochę czasu. Przy okazji odebrałem pakiet Dawidowi, który też wymyślił sobie udział w Rzeźniczku 🙂

 

Pakiet odebrany 🙂

Zjadłem makaron  w lokalnej knajpie (tych tutaj nie brakuje) i pojechałem do pensjonatu (a raczej agroturystyki) gdzie mogłem się rozkoszować nadchodzącą spinką startową. Mieszkałem w Dybasiówce położonej nieco ponad 3 km od Cisnej.

Wszystko gotowe

Zanim jednak przejdę do opisu samego biegu muszę bardzo podziękować Jackowi Lisowskiemu, którego zamęczałem pytaniami, a ten dzielnie na wszystkie odpowiadał, radził i ostrzegał. Wszystko co mówił się sprawdziło – dzięki Jacek jeszcze raz za pomoc. Wracając już do samego biegu i trasy to organizator twierdził, że suma podbiegów/zbiegów wynosiła D+1320m/D-1440m. Tak prawdę mówiąc nic mi to nie mówi, ale brzmi interesująco i groźnie 😛 . Zbiórka była w Cisnej gdzie kolejka wąskotorowa zabierała nas na miejsce startu. Były tyko trzy składy, odjeżdżające między 6:40 a 7:00, więc nie można było się spóźnić. Udało się oczywiście załapać na pierwszą ciuchcię 🙂 . Podróż do Solinki, gdzie odbywał się start, trwała około 40 minut więc był czas na przemyślenia i  kontemplacje (strasznie skomplikowane słowo).

Nasz transport 🙂

Na miejscu można było zostawić worek (z bluzą, bidonem i kluczykami) w depozycie, który został przewieziony później na metę. Ruszaliśmy o 7:00, więc czasu starczyło na zrobienie foty i krótką rozgrzewkę. Na starcie czułem się trochę jak na pierwszym triathlonie czy zawodach biegowych. Miałem zerowe doświadczenia w takich biegach, więc stałem, obserwowałem, słuchałem i pochłaniałem wszelkie istotne informacje jakie można było usłyszeć 🙂 .

Zwarci i gotowi 🙂

Punktualnie nastąpił wystrzał ze strzelby i ruszyliśmy. Trochę martwiłem się o pogodę bo dzień wcześniej (kiedy startował Rzeźnik) żar się z nieba lał, ale w dniu naszego startu pogoda była idealna i nawet można było mieć obawę czy nie zacznie padać. Na szczęście przez cały bieg było perfekcyjnie 🙂 . Na początku trasa była szutrowa i dosyć szeroka i taką autostradą biegliśmy przez około 2 km. W tym czasie dobrze było sobie wypracować w miarę dobrą pozycję aby później dużo nie wyprzedzać. Organizator wspominał, że później robi się wąsko i jest z tym problem. Nie chciałem za szybko zaczynać, ale starałem się wyprzedzić ile mogłem. Szybko jakoś zleciało i skręciliśmy w polną drogę, którą biegliśmy około 500 metrów aż do pasma granicznego. Tam, po skręcie w lewo pozostało pokonać 15 kilometrowy odcinek (niebieskim szlakiem), prowadzącym na szczyt Orlika (1101 m).

Trasa Rzeźniczka , źródło: biegrzeznika.pl

Biegło się całkiem przyjemnie i jak Jacek zalecał trzymałem się 2 i 3 strefy tętna czyli w moim przypadku był to przedział między 117 a 146 uderzeń na minutę. Wiele osób biegło z kijami (podobne trochę do Nordic Walking) i okazało się, że na podejściach bardzo pomagają, ale co tam, ja stary wyjadacz górski dam sobie radę bez 😀 . Okazało się, że bieganie górskie jednak „troszeczkę” się różni od biegania miejskiego. Tutaj biegamy wolniej, w innej strefie tętna, często zmieniamy tempo a przez różne ukształtowanie terenu często maszerujemy.  Nie biegłem na jakiś konkretny wynik, więc mogłem sobie czasem pozwolić na strzelenie foci z biegu (lub zostać ustrzelony) 🙂 .

Fot: Zabiegani.TV, archiwum własne

Fot: Jolanta-Błasiak-Wielgus

Zanim dobiegłem do Okrąglika, na 16 km mieliśmy bufet. Można było się napić, zjeść banana czy pomarańcze. Można było uzupełnić bukłaki (worek z piciem w plecaku) lub bidony. Ja, za radą Jacka, zaopatrzyłem się w dwa pół litrowe miękkie bidony (zwane popularnie soft flask). Lżejsze i nie chlupie w nich płyn. Różnica w bufetach (tych ulicznych) jest taka, że tutaj trzeba mieć własny kubeczek aby się napić, bo woda była nalewana z dużych butelek. Zapewne jest to związane z dbałością o środowisko i żeby kubeczki nie latały po całych Bieszczadach. Uzupełniłem bidony i ruszyłem dalej. Jak do tej pory było nieźle, ale zaraz za bufetem rozpoczęło się ostre i długie podejście. Muszę przyznać, że tutaj się upociłem 😀 . Po kilku kilometrach udało się jednak dotrzeć na szczyt Okrąglika.

Na szczycie skręciłem w lewo w kierunku Cisnej i zmieniłem szlak na czerwony. Po drodze do mety miałem jeszcze podbiegi na Jasło (1153 m), na Szczawnik (1098 m) i na Małe Jasło (1097 m). Wszystko szło dobrze, ale w biegach górskich nie podbiegi mogą wykończyć a zbiegi, a te zaczęły się praktycznie od 21 km. Wiedziałem o tym, ale jak można się do tego przygotować jak się wcześniej po górach nie biegało? Przez te siedem kilometrów, co pozostały do mety w Cisnej, cały czas praktycznie na hamulcu, skupiony aby nie potknąć się o kamienie, korzenie i inne świństwa. W końcu można było usłyszeć okrzyki kibiców, czyli meta była blisko. Po kilku minutach mogłem unieść ręce w radości z ukończenia pierwszego w życiu biegu górskiego. Całość zajęła mi 03:21:29 i muszę przyznać, że byłem z biegu naprawdę zadowolony. Średnie tempo wyszło mi jakieś 07:10 min/km co w efekcie dało mi 81 miejsce wśród 840 startujących (23 w kategorii wiekowej). Zaraz za mną, z czasem 03:28:18, przybiegł Dawid i był równie zadowolony i szczęśliwy jak ja.

Na mecie strzeliliśmy fotki, zjedliśmy grochówkę, ziemniaki i postanowiliśmy się trochę schłodzić. Zaraz obok był strumyk, który się do tego idealnie nadawał.

Naturalne chłodzenie mięśni 🙂

Po całej imprezie poszliśmy sobie na pizzę (znaczy coś co miało przypominać pizzę) i przy łyku mineralnej uzgodniliśmy wspólny start w pełnym Rzeźniku w przyszłym roku. Oczywiście wszystko zależy od tego jak mi pójdzie w Dublinie i jak będzie ułożony kalendarz startów 2019, ale apetyt na Rzeźnika jest spory 🙂 .

W najbliższy weekend w niedzielę, najważniejsza i najbardziej prestiżowa olimpijka w roku czyli 5150 Warszawa – trzymajcie kciuki 🙂

Fot: Agnieszka, bieg rzeźnika.pl, zabiegani.tv, Jolanta-Błasiak-Wielgus, archiwum własne