To już chyba jeden z ostatnich mocnych akcentów przed Dublinem. Dla mnie termin oraz miejsce idealne, dlatego długo się nie zastanawiałem czy mam jechać. Dodatkowo zebrało się sporo osób, więc trzy domki jakie wynajął Łukasz pękały w szwach. Jak ktoś nie wie, to Kraśnik znajduje się około 50 km na południowy zachód od Lublina a domki, w których mieszkaliśmy położone były tuż nad zalewem Kraśnickim. Kilka kroków do wody, bieganie wokół zalewu i rower po dobrych drogach – tak pokrótce można by scharakteryzować okolice gdzie odbywał się nasz tricamp.

Nasz baza

Takie ma się widoki

To już chyba moja trzecia wizyta w Kraśniku i jak zawsze bardzo udana. Zbiórka była 18 lipca w środę wieczorem, tak aby z samego rana rozpocząć treningi. Na miejsce jechaliśmy razem z Krzyśkiem i choć pogoda nie rozpieszczała podczas wyjazdu na miejsce udało się dojechać około godziny dwudziestej. No właśnie, ta pogoda to był jedyny czynnik zakłócający idealną atmosferę wyjazdu – była trochę nieprzewidywalna. Czekały nas cztery solidne dni treningowe, więc dzień rozpoczynaliśmy o 7:30 od śniadania w „sprytnej kuchni”. Chyba najfajniejszy gastronomiczny lokal w Kraśniku, gdzie głównie sprzedaje się jedzenie na wagę (wszystko w jednej cenie). Poza dobrą ceną, jedzenie było smaczne, obsługa sympatyczna czyli wszystko medalowo. Śniadania i kolacje mieliśmy podawane do stołu, ale z wagi korzystaliśmy podczas obiadów. Po śniadaniu przygotowanie sprzętu i zaraz po 9 ruszyliśmy z treningiem. Na początku Łukasz zaaplikował nam techniczną stronę triathlonu czyli trening strefy zmian. Bardzo fajny trening, który już kiedyś robiliśmy podczas obozu w Sielpii. Na koniec mieliśmy wyścigi sztafet czyli była ostra rywalizacja.

Nasz strefa 🙂

Druga zmiana 🙂

Idealnie przed „belką”

Po południu obiad i pojechaliśmy na rower. Niestety deszcz nam trochę skrócił trening, ale udało się chwile pojeździć i zaliczyć podjazd zwany na Stravie „Podjazdem na Manhattan”. Strava to taka sportowa aplikacja (głównie dla kolarzy, ale i nie tylko), która zapisuje twoje treningi i pozwala obserwować treningi twoich znajomych. Dodatkowo oznaczane są odcinki rowerowe (zwane segmentami), na których robiony jest ranking najszybszych. Nr 1 na takim odcinku zdobywa tzw KOM-a (King of Mountain) lub QOM-a (Queen of Mountain). Zupełnie przypadkowo zrobiły nam się mini zawody na tym odcinku. Najpierw KOM-a zdobył Krzysiek potem lepszy był Robert i zrobiła się z tego zabawna rywalizacja.

Cisza przed burzą 🙂

Wieczorem trener „podsłuchał” naszą wieczorną dyskusję na ten temat, pojechał na Manhattan, włożył najlepszemu ponad 30 sekund i zakończył rywalizację 😀 .  Mi w końcu przypadło miejsce trzecie z nadzieją, że uda się jeszcze tam podjechać 😉 . Niestety plan treningowy był inny i pozostały jedynie dyskusje o próbie pobicia czasu, które trwały przez cały obóz 🙂 . Wróciliśmy do domków i przed kolacją udało się jeszcze chwilkę potruchtać. W planie tego nie było, ale ze względu na skrócony trening i okienko pogodowe trener zarządził wymarsz 🙂 . Po kolacji oczywiście dyskusje przy wodzie i tak zwany wieczorek zapoznawczy. Dzień ten upłynął pod hasłem „trenuje upadki” i tak Krzysiek tak skupił się na wkładaniu butów, że przetestował kask na latarni, Aga nie doceniła wysokości krawężnika i sprawdziła dogłębnie czystość chodnika a ja przy zawracaniu sprawdzałem stopień wypięcia butów. Już wiem kiedy się nie wypną (dzień wcześniej wymieniłem sobie bloki) 🙄 – na szczęście skończyło się tylko na obtarciach – ufff.

Jest i dziara 😀

Następny dzień zaczęliśmy od pływania w zalewie. Był start z plaży, wyścigi do bojki i ogólnie bardzo fajny trening.

Nasze wodne harce

Zaraz potem wsiedliśmy na rowery i zanim pogoda znowu pokazała swoje czarne oblicze, udało się pokręcić dwie godzinki. Triclubowy peleton robił cuda na drodze czyli uczyliśmy się jak jechać w grupie, robić zmiany itp. Wyglądało to pod koniec nawet całkiem fajnie. Można nawet było usłyszeć takie ciche „dobra robota” dolatujące ze strony trenera 😉 . Pod koniec, nie wiadomo dlaczego, tylko mnie i Dawida złapała mega ulewa (reszta pochowała się na przystankach), więc mieliśmy ostrą jazdę po kałużach.

TRI peleton 🙂

Po południu zrobiliśmy bieganko oraz cały pokaźny zestaw ćwiczeń ogólnorozwojowych.

Rączka w górę kto chce biegać 🙂

Wypogodziło się na tyle, że mogliśmy się jeszcze przed kolacją chwilkę porolować. Na sobotę przypadł chyba najtrudniejszy treningowo dzień obozu. Mieliśmy do zrobienia 2 km pływania, 5 x 20 minut mocnego roweru i na koniec godzinę biegu w tempie 1/2 IM. W moim przypadku było to 4:40 min/km. Bieganie zaczęliśmy około 13 i akurat w tym dniu mieliśmy lampę. Pot się lał po dupie, ale robotę trzeba było zrobić. Pływanie poszło ok, choć pomiary odległości i tempa były jakieś dziwne. Rower myślałem, że wyjdzie dobrze, ale jak po obozie Łukasz sprawdził dokładnie to oberwałem zjebke, że się opieprzałem. No cóż… liczby nie kłamią 🙁 . Bieganie natomiast zrobiłem idealnie z czego byłem bardzo zadowolony. Zaraz po treningu pojechaliśmy do źródełka z mega zimną wodą. Pamiętałem z poprzednich pobytów. Jak się tam wchodzi do łydy szczypią, gęba się wykrzywia a o zanurzeniu nie ma mowy. Znaczy nie było mowy podczas poprzednich pobytów 😉 . Zanim się ktokolwiek zorientował Dawid zanurzony był już po szyje 😯 . Trochę nam pojechał po pagonach i następny z „okrzykiem radości” zanurzył się trener. Jakoś mi się tam nie śpieszyło, ale Łukasz mi coś przypomniał, że myślałem aby w tym roku spróbować morsowania. No tak musiał mi wypomnieć akurat teraz 😀 . O ludziska jaka to była „rozkosz” – łydy paliły, jajka jak orzeszki ziemne przyczepiły się do kręgosłupa, ale uczucie naprawdę fajne (może pomijając sam moment zanurzenia). Regeneracja poprzez krioterapie mięśni superowa 😀 .

Krioterapia 🙂

Wróciliśmy do domków, szybki prysznic i pojechaliśmy na kolację. W niedziele musieliśmy się wymeldować do 13:00, ale nie przeszkadzało to abyśmy zrobili jeszcze rano pływanko po zalewie i fajny prawie dwugodzinny rower. Na koniec lanczyk w sprytnej kuchni i mogliśmy ruszyć w drogę powrotną. Jak zawsze było solidnie treningowo i przesympatycznie towarzysko. Bo to przecież nie czysta woda, dobre drogi czy fajne biegowe miejsca tworzą klimat takiego miejsca, tylko ludzie, którzy są duszą takiego obozu – dziękuje Wszystkim za super towarzystwo 🙂 .

DREAM TEAM 🙂

Pozostały jeszcze trzy tygodnie na doszlifowanie formy i niech się dzieje…

Ostatnio podali komunikat, że w Dublinie lekko zaktualizowali trasę rowerową i nawet sporo ją wypłaszczyli. Oby był to dobry omen 🙂

Zapraszam na krótką Triclubową filmową relację z obozu 🙂

Źródło: TRICLUB

Podsumowanie obozu możecie znaleźć również na stronie TRICLUB-u:

TRI CAMP Kraśnik 2018 – podsumowanie.

Źródło: Triclub, materiały własne