Trochę z opóźnieniem, ale i bez euforii, dlatego może się z tym opisem trochę grzebałem. Sieraków miał być mocnym treningiem przed zawodami, ale i trochę też sprawdzianem, wszak do Luksemburga dzieliło mnie 3 tygodnie więc trener już w zeszłym roku zarządził, że jedne zawody w maju na dystansie 1/2 IM muszę zrobić. Padło na Sieraków choć teraz trochę żałuje (głównie ze względu na trasę biegową), że nie pojechałem np. do Płocka. Kiedy jednak tworzyłem kalendarz startów na 2019, Sieraków był jedyną połówką dostępną w maju. Logistyka standardowa, czyli wyjazd dzień wcześniej, wstawienie roweru, odprawa i następnego dnia start. Po ostatniej akcji, kiedy na treningu mnie zupełnie odcięło i dostałem pierdyliard skurczy naraz, tak że aż musiałem poprosić Kasie o przyjazd (żeby nie było w końcu dobiegłem do domu pod nadzorem Kasi) to teraz przed zawodami chciałem aby wszystko zagrało. Dieta doładowująca, zwiększona dawka magnezu, codzienne dodatkowe elektrolity, masaż przed startem czyli wszystko to co bym wykonał przed docelowymi zawodami. A wszystko po to by sprawdzić na jakim jestem etapie i nie chciałem aby jakiś szczegół mi w tym przeszkodził.

Opcja aero 🙂

Mieszkaliśmy z Tomkiem Sabą (też się sprawdzał, tylko, że przed pełnym dystansem) w sympatycznym hoteliku oddalonym 15 minut drogi od Sierakowa. W piątek wszystko ogarnęliśmy czyli wizyta na odprawie, odbiór pakietów, wstawienie roweru do strefy i można było zająć się spiną przedstartową i ładowaniem węglowodanów.

Strefa w pełnej krasie 🙂

Na wieczór jeszcze miałem do zjedzenia rybę z ryżem i groszkiem, do tego butla izotoniku i można było iść spać. W końcu rano trzeba było być na starcie przed organizatorami 😛 .

Ładowanie węgli 🙂

Rano pełen energii wpadłem do strefy, przyczepiłem buty, uzupełniłem izo i mogłem już tylko czekać na start. Założenia były takie – pływanie ile dam radę, rower na 260W a bieg w okolicach 4:30-4:40 na kilometr. W teorii do zrobienia a jedynie czego się obawiałem to prawej czwórki i skurczy. Punktualnie o 10:00 wystartowaliśmy. Pływanie wyszło 32:59 co dupy nie urywa, ale nie było jeszcze powodu do paniki. Do strefy był długi podbieg i potem jeszcze spory kawałek prostej (można było się zmachać). Nawet sprawnie mi poszło w T1 i ruszyłem na cztery rowerowe pętle. Oczywiście jedzenie i picie zaplanowane, czyli co 20 minut żel, dwa bidony na całą trasę oraz co 40 minut saltstick czyli dodatkowe elektrolity. Trasa pofałdowana z kilkoma mało przyjemnymi podjazdami. Podjazdy, zjazdy czy prosta to zupełnie było bez znaczenia bo ja zwyczajnie nie mogłem utrzymać założonej mocy i nie mówię o tym, że brakowało mi do tego kilku watów.

Aby do przodu, Fot. KS Foto

Noga nie dawała rady a jak mocniej przyciskałem to się odzywała prawa czwórka i wiedziałem, że będzie miało to konsekwencje na bieganiu. Już w połowie dystansu wiedziałem, że czas będzie do bani i strasznie mnie to deprymowało. Żarłem i piłem zgodnie z planem aby na bieganiu być odpowiednio nawodnionym. Do mety zjechałem z czasem 2:32:03 i do tego trasa była jeszcze  niedomierzona (to normalne tutaj) i miała 86 km. O mocy aż wstyd pisać, ale w końcu te zawody po to były aby wszystko posprawdzać – zamiast 260 wyszło 223 – załamka 🙁 . Średnia prędkość wyszła 34,6 km/h i do naddźwiękowej trochę jeszcze zabrakło 😛 .

Biegiem do strefy, Fot. KS Foto

Szybka zmiana w T2 i lece… na poszukiwanie kibla bo jak zawsze po rowerze lać mi się chciało strasznie a cały czas nie było odpowiednich treningów lania podczas jazdy 😉 – podczas pływania jakoś też nie mogę.  Bieganie to również cztery pętle, ale prawie cały czas po lesie, wśród korzeni i z kilkoma sporymi i upierdliwymi podbiegami. Nie musiałem niestety długo czekać by odezwała się czwórka. Na pierwszy podbiegu już czułem taki stan przed skurczowy. Słabo się wtedy biegnie bo nie wiadomo co robić – biec i ryzykować skurcz czy trochę zwolnić by odpuściło. Zwolniłem choć i tak szybko nie biegłem. Najgorzej było na podbiegach, psycha siadała. Po pierwszej pętli w bufecie chwyciłem torebkę lodu (tak, tak lód był na trasie – brawa się tutaj należą organizatorom) i starałem schłodzić ten mięsień. Nie wiem czy to miało sens, ale chociaż coś z tym próbowałem zrobić. Nie ma co tu pisać – słabo było i tyle. Odpuściło praktycznie po trzeciej pętli. Ciekawe czy wpływ miało to, że na trzecim kółku wywinąłem takiego orła, że sam nie wiem jak się z niego podniosłem. Już byłem lekko zmęczony i kiedy pokonywałem jakiś setny korzeń, JEB i w ułamku sekundy poczułem glebę – nawet nie miałem czasu zareagować 😀 . Przetoczyłem się i pobiegłem dalej, ale może jest to jakiś sposób na bolącą czwórkę 😀 . Czas biegu na mecie to 1:40:55, ale tak jak trasa rowerowa ta również była krótsza. W sumie zegarek wskazał 19,65 km, więc 1,5 km brakowało to pełnego dystansu. Tempo biegu katastrofalne – 5:08 na kilometr.

Nie jest to mina zwycięzcy 🙁 Fot. KS Foto

Całość zajęła mi 04:51:55 co dało mi 11 miejsce w kategorii (na 73 osoby) i 87 w open (na 439 startujących). Nawet gdybym wygrał to i tak bym tak samo narzekał. Założenia były inne, ja ich nie zrobiłem a do docelowego startu 3 tygodnie. Łukasz mnie pocieszył, że leciałem na zmęczeniu i do startu jeszcze mięśnie wypoczną – trochę mi humor poprawił, ale tylko trochę – tego będę się jednak trzymał 🙂 .
To był jedyny start przed zawodami i teraz pozostał mi tylko ColorRun czyli  kolorowa zabawa biegowa, na której byliśmy już z Kubą w zeszłym roku. Było fajnie więc i w tym roku postanowiliśmy wystartować. Wszystko odbywało się w dzień dziecka i jak zwykle scenariusz  był podobny. Start po południu, trasa pięcio kilometrowa gdzie raczej należało by ją nazwać spacerową. Większość osób przyszła tutaj całymi rodzinami z małymi dziećmi i bardziej niż na bieganie nastawiali się na rzucaniem kolorowym proszkiem. My to połączyliśmy i rzucaliśmy się biegnąc.

Strefa zielona 🙂 – Fot. ColorRun

W kolorowych butach na mecie 🙂

Bicki rosną 🙂

Umazani 🙂

Ogólnie impreza bardzo fajna, można się wyluzować i trochę się przy okazji poruszać i wszystko by było super gdyby nie jeden szczegół. Całe dobre wrażenie zepsuł kolorowy proszek, który w tym roku był wyjątkowo agresywny (ostra dyskusja rozgorzała na ten temat wśród uczestników). O ile zdawaliśmy sobie sprawę, że z ciuchów może się coś nie sprać tak niedopranie butów lub poplamiony ostro pasek od zegarka (ostra reakcja z sylikonem) czy u innych okulary to już było bardzo słabe. W efekcie mamy kolorowe buty i praktycznie zniszczony pasek od zegarka. Szkoda, że coś tutaj nie zagrało. W przyszłym roku chyba odpuścimy albo pobiegniemy w gaciach 😀 .
Teraz pozostaje już regeneracja i trochę lżejsze treningi. Do tego wszystkiego Core and More wzięło mnie pod opiekę i próbują doprowadzić mnie do używalności za co bardzo im dziękuje. Masaże, gniecenie, wykręcanie i inne tajne techniki powinny pomóc.
14 czerwca jedziemy już do Luksemburga a w niedzielę 16 start po slota. Trzymajcie kciuki bo będą potrzebne 🙂